Oni byli naprawdę śmieszni we wszystkich poprzednich filmach Smitha (ich "interakcja" w Dogmie to mistrzostwo świata...). Teraz nie byli. Zrobili się normalni i szarzy..........
Inteligencję i swobodę twórczą Smitha widać w większości momentów, które nie dotyczą samych głównych bohaterów (głównie w przypadku nawiązań do swoich poprzednich dzieł oraz zabawy aktorami grającymi siebie), ale film jako całość strasznie mnie znużył, zobojętnił i wynudził. Nigdy nie przypuszczałem, że tak stać się może w przypadku filmu o tej dwójce...
W każdym razie, momentami jest całkiem śmiesznie, ale ogólnie to jest bardzo przeciętne, właśnie przez dystans, wszyscy z ekranu mrugają do mnie okiem i w końcu zaczyna mnie to denerwować...
P.S. Zapamiętam na zawsze dwa gagi. 1. Clit Commander; 2. Bob krzyczący na tamie...