kino dla zakwitających dziewcząt w cieniu islamskiego (chyba) terroryzmu. Oceniłem ten film jako średni, bo bardzo lubię kobiety. Wartość obrazu Macdonalda mogą docenić jedynie te osoby, które podążają za nim tropem uczuć. Poznawczo - w każdym sensie - film jest mizerny i lichy. I bynajmniej nie chodzi mi o braki faktograficzne (powiedzmy, że dziełko KM jest to obrazem poetyckim), ale o kunszt filmowy. Bo film - tu niespodzianka dla wielu, szczególnie pań bez krytycznych - oceniam po tym, jak jest zrobiony, z czego ulepiony i czy cała ekipa dała radę. Tu - nie bardzo. Najbardziej zawiódł mnie napisany pod gusta pensjonarek scenariusz; nie chodzi bynajmniej o to, że małolaty nie mają prawa zakochać się podczas ataku nuklearnego, mają, tyle że pozostałe ich zachowania wołają o pomstę do nieba na czele z przedzierającą się do ukochanego, z bronią - a jak - w ręku amerykańską superwomenką. I tak dalej.
No popatrz... A ja myślałem, że to jest film o przemianie sfrustrowanej neurotyczki w zdecydowaną i potrafiącą dążyć do celu młodą kobietę. Małolaty zakochały się PRZED atakiem nuklearnym, tak gwoli ścisłości. A ten tekst o superwomence jest po prostu nieadekwatny.
To właściwie jest film jednej aktorki. Ona akurat jest świetna. Zdjęcia są świetne. Narracja na poziomie. Ogląda się świetnie. Bynajmniej nie niziutko.
Akurat w tym gniocie najlepiej zagrała ta mała ruda, a nie Saoirse Ronan, która gra w samych gniotach, podczas gdy wcale nie jest złą aktorką. Chociaż w tym filmie bardziej irytuje niż odgrywa rolę.