Komuś z Ameryki wydawało się, że można zrobić film o ładnych prostych rzeczach tylko
lepiej, jeśli prostych rzeczy będzie więcej, zdjęcia będą jak z reklamy, a muzyka będzie
amerykańska. O radości życia radośniej, jeśli główna bohaterka skonsumuje więcej niż by
się wydawało że by mogła.
Mocno spłycone, zgwałcone kino europejskie w wersji dla kur domowych które w sumie i tak
nie wiedzą gdzie są Włochy, ale jakże to egzotyczne pojechać do Rzymu i jeść.
Film naiwny, nudny i w sumie głupi. Ponad 2h o niczym, oczywiście z banalnym happy
endem. Strata czasu.
Całkowicie się zgadzam.
Główna bohaterka była irytująca. Ciągle rzucała frazesami, nie mówiąc już o sztampowej historia o losie na loterii i innych "życiowych mądrościach". Niektóre jej decyzje były naprawdę trudne do zrozumienia.
Aaa i jeszcze wspomnę o jednym. Kiedy Liz zostawiła swojego męża, reżyser pokazuje ją jako kobietę nieszczęśliwą, zagubioną i skrzywdzoną. Jednak jest pewne, że gdyby sytuacja była odwrotna (to on zostawił by Liz) został by przedstawiony jako nieczuły egoista.