Całość nieco nudnawa - to w sumie dobre podsumowanie dla tego westernu. Po tak obiecującej obsadzie (Eastwood, Duvall, Saxon) można by oczekiwać po prostu więcej. Tym bardziej, że dodatkowo obraz reżyserował taki mistrz jak John Sturges. Po twórcy „Siedmiu wspaniałych” i „Czarny dzień w Black Rock” należało by oczekiwać jednak trochę więcej.
Od siebie wrzucę dodatkowy kamyczek sygnalizując, że w westernie którego akcja dzieje się pewnie gdzieś na przełomie wieków wkradł się sprzęt zaprojektowany dopiero w latach 30-tych XX w. (celownik optyczny Wollensak w snajperce, której używa Eastwood, wyciągnięty z magicznego pudełka wraz z karabinem kanadyjskiej produkcji sprzedawanym zresztą też dopiero od 1911 r.).
Pozdrawiam.

No i wiadomo już że pierwsze i'll be back powiedział eastwood

Rola Clinta była świetna jak zawsze zresztą.

Wiele jest filmów w stylu: UDERZYŁEŚ MOJĄ BABCIĘ W TWARZ... albo UKRADŁEŚ JEJ SZTUCZNĄ SZCZĘKĘ, więc zabiję ci 1000 ludzi, a jak będzie okazja to i spalę całe miasto.

Ja się nie czepiam fabuły. Nie wszystkie historie muszą być powalające. Każdy film można by było nakręcić inaczej, a tak naprawdę to każdy ma inne gusta i nie dogodzi się każdemu. Prosta lekka fabuła o losowych przygodach jednego człowieka. Gdyby wszystko w życiu było idealne, to jak byśmy odróżnili te lepsze.