Nie wiem czemu, ale po obejrzeniu tego filmu ponad 2 miesiące temu często powraca mi myśl o nim i aż prosi się żebym go jeszcze raz obejrzał, może jestem starym wyjadaczem disneya i happy endów.... przygodówek ala indiana johnes cukierkowych filmów spielberga muzyki J.Williamsa, ale jednego nie mogę pojąć. Ludzie co przyjmowali kiedyś takie filmy dalej je przyjmą a to pokolenie co teraz sie wykreowało jest rządne realizmu wszystko musi być prawdziwe brudne szare i smutne ...... czy nie dość wam wszystkim tego i tak co się dzieje dookoła ? .... czy nie warto by odbierać film tak jak odbierało sie BAJKI Disneya 20-30 lat temu, trochę magii kina i trochę poczucia tej właśnie słodyczy aż wręcz przesytu cukierkowatości o której wspomniałem.... kino bylo jest i zawsze będzie odskocznią od zwyczajnego życia....dlatego też sądze, że John Carter jest filmem do którego wrócę nie raz tylko po to by na chwile ``odetchnąć`` od codzienności.....
Zwróciłeś zapewne uwagę, że pomysł do scenariusza jest wzięty sprzed 100 lat. To były inne czasy, inne widzenie świata. Czasy jeszcze sprzed dwóch wojen światowych, które pogrzebały mity Oświecenia i optymizm pozytywizmu. Powieści Burroughsa mają w sobie coś z naiwnego optymizmu twórczości Verne'a. To chyba sprawiać może czasem dysonans u współczesnego widza. Choć głowy za to nie dam. Mnie film się podobał, przyjemna przygodówka z elementami fantastyki. Nie jest tak dobry jak powieści, lecz mile sie przy nim spędza czas. I chyba niedoceniony, co się przełożyło na brak sukcesu finansowego.