K-Pax raczej do historii kina nie wkroczy główną bramą, a szansy na bycie kultowym też mu jakoś nie wróżę. Niemniej jednak całkiem przyjemne kino. Takie, co to widz sam musi sobie dopisać zakończenie, a to nas naprawdę cieszy, prawda? Bo pokazano nam dwie, zupełnie inne, możliwości i tylko od naszej wrażliwości/wyobraźni/poglądów zależy, którą wybierzemy. Fajne, co? A pewnie, bo teraz nam wszystko ciskają kawa na ławę, myśląc chyba, że nie jesteśmy już zdolni do własnych poglądów. Ale, żeby nie było tak sielsko-anielsko, przyczepię się do tego i owego. Jako zagorzała przeciwnieczka 'dream of USA' nie mogę ścierpieć tego mitu amerykańskiej rodziny, którego nam nie szczędzono i wątku rodzinnego rodem ze środowych seansów o 20.00 (chyba). Takie to cukierkowate było. Ale to taki mały wtręt...