"Kabaret" robi piorunujące wrażenie, nie tylko dlatego, że jest niepodważalnie inteligentnym musicalem, co wcześniej raczej się nie zdarzało, ale przede wszystkim dlatego, że zgłębia terytoria społeczne, o których dotąd nie opowiadano w ten sposób. Są tu więc utracjusze marzący o niespełnionym życiu, jak Sally, jest zagubiony mentalnie i seksualnie Brian, i jest wreszcie, co już było rzeczywistym wyjściem przed szereg, biseksualista Maximilian, szukający ucieczki od swego próżnego życia w ramionach przypadkowo poznanej parki. Te egzystencjalne poszukiwania Fosse umieścił na tle rodzącego się w Niemczech faszyzmu, co uczyniło z tego zabawnego obrazu, gorzką refleksję na temat zamierania człowieczeństwa. Pod każdym względem doskonała jest scena w małej restauracyjce gdzieś na prowincji Niemiec, gdzie wszyscy jakby pod dyktando, śpiewają niezwykle spokojną na początku piosenkę, która szybko przemienia się w przepełnioną rządzą panowania nazistowską propagandę.
Kino z najwyższej półki. Do wielokrotnego oglądania. Polecam.