Typowa amerykańska opowieść oparta na micie awansu społecznego dzięki pracy, wytrwałości i konformizmowi byłaby
jeszcze miła do oglądania, gdyby nie trącący polityczną poprawną propagandą finał z Obamą w tle. Choć film jest o
czarnych, ratują go doskonałe role białych prezydentów, szczególnie Kennedy'ego (James Marsden) i Nixona (John
Cusack). Oprah Winfrey, Mariay Carey i Lenny Kravitz jako czarnoskórzy bohateowie wypadli żenująco słabo.
A mnie powalił na kolana Alan Rickman. Gdy go zobaczyłam na ekranie, to otworzyłam buzię ze zdziwienia ;) (tylko ten głos zbyt charakterystyczny)
James Marsden w ogóle niepodobny do Kennedy'ego, reszta którą wymieniłeś zagrała bardzo dobrze - Lenny Kravitz po prostu poezja. Właśnie gra aktorska w tym filmie jest jego mocnym punktem.