Po opisie filmu spodziewałam się w zasadzie relacji z Białego Domu "od kuchni" i o tym jak się zmieniali prezydenci, ich działania, etc.
Tymczasem prezydenci w zasadzie byli na drugim planie, a wydarzenia w Ameryce na przestrzeni tych lat na pierwszym. I szczerze mówiąc, tak mi się to spodobało, że totalnie zapomniałam o pierwotnych oczekiwaniach.
Wszelkie sceny, które ukazywały dyskryminację rasową sprawiały, że pękało mi serce. Widziałam tutaj komentarze, że "murzyni robią z siebie ofiary". Skomentuję to tak: wszyscy wiemy jaka była historia i ja się cieszę, że w końcu mamy szansę zobaczyć wszystko takim, jakim naprawdę było :)