Ciężko jest cokolwiek napisać o filmie który w mniejszym bądź większym stopniu oparty jest na
prawdziwych wydarzeniach. Nie będę tutaj opisywał a tym bardziej starał się oceniać głównego
bohatera i jego ogólną postawę społeczno - rodzinną postawę. Daleki jestem od angażowania się w
"czarna propagandę Obamy" która pojawia się w niektórych wątkach na forum. Jaki jest ten film? Na
pewno "czysty", bez drażniącej apologii amerykańskiej historii. Podczas oglądania odnosiłem
wrażenie że jest to kolejny film z nurtu tych o których się zapomina, które stają się zapychaczem
stojącym w jednym ciągu wariacji na temat "czegoś" a w tym przypadku wariacji na temat
amerykańskiego snu o własnej "czystości". Film niegroźny, nie pozostawiający widza z bagażem
obrazów, dźwięków i tego wszystkiego co składa się na sugestywne kino zagospodarowujące
naszą pamięć, ot kolejna familijna gratka dla tych którym nie przeszkadza przeciętność fabuły,
ponieważ w tym kinematograficznym produkcie wszystko ociera się o przeciętność. Począwszy od
gry aktorskiej dwójki bohaterów (jak i reszcie im towarzyszących postaci) kończąc na dialogach
opierających się bajdurzeniu dziadka siedzącego w bujanym fotelu, faktycznie, prawdziwa plantacja
wuja Toma. Wydaje mi się że sam film nie jest wart tej historii. Cóż nie tylko my Polacy jesteśmy
świetni w stawianiu sobie pomników, my tylko to robimy w scenerii miejskich skwerów przy
akompaniamencie gniecionych puszek od piwa. Każdy ma prawo do swojego patriotycznego
pikniku.