Próba przekonania amerykańskiego społeczeństwa, jak to ich prezydenci "dobrze chcieli".
Gdyby rozważać film pod kątem psychiki głównego bohatera to miałby naprawdę wysoką ocenę. Mamy obraz tego jak zmieniało się podejście białych ludzi do kolorowych.
Jednak cała reszta to koszmarna szmira: Film jest nastawiony bardzo politycznie i ... "bajkowo". Tych prezydentów którzy amerykanie polubili - wybiela, a tych, których nie, przyciemnia.
Jedyne co ma z historią wspólnego to "kolejność zdarzeń". I ta jest trochę naciągana.
Momentami się dłuży jak flaki z olejem. A widzowi leje się makaron na uszy np. jak to dobrze prezydenci wiedzieli czym zajmuje się syn kamerdynera i "to ignorowali" (Za wyjątkiem Nixona, który wystarczająco długo darł się, że Czarne Pantery mają być zlikwidowane, jakby chciał to podpowiedzieć kamerdynerowi).
Ten film to kolejny dowód na to, że w USA władza i rasizm to wciąż bardzo drażliwe tematy i trzeba co nieco upiększyć w oczach młodego pokolenia.