Strasznie nie fajnie, że wykorzystano naprawdę ważny temat w dziejach Ameryki do nakręcenia
propagandowego filmu. Od początku coś mi nie pasowało i ostatni wątek wyprostował moje obawy
o co tak naprawdę chodzi w tym filmie : ) Przypadkowi aktorzy i naprawdę słabe intencje reżysera
przekreślają dla mnie to 'dzieło'.
dokładnie zgadzam się, połowa zdarzeń zmyślona, żeby utragicznić jeszcze bardziej całą historię. W zasadzie z filmu możemy się dowiedzieć, że wszyscy biali są mniej lub bardziej rasistami a wszyscy czarni tylko walczą o swoje prawa. A na Obamę trzeba głosować bo.... jest czarny. Film o rasizmie z wyjątkowo rasistowskim przesłaniem niestety.
Nie doszukiwałabym się rasistowskiego przesłania w filmie, ponieważ sam reżyser "Kamerdynera" jest czarnoskóry :P
doyna chyba nie zrozumiałaś o co chodzi pinang.Ten film nawołuje do tępienia białych w pewnym sensie.Coś w rodzaju "jak nie my to oni".
Nie mogłam zrozumieć, ponieważ jeszcze filmu nie widziałam. Napisałam tylko wniosek jaki mi się nasunął na myśl po zobaczeniu nazwiska reżysera. Przepraszam za zamieszanie w takim razie:)
Po części się zgadzam, ale trzeba mieć na uwadze pewien znany fakt, ze propaganda jest wszechobecna. Natomiast w tym filmie każdy ją dostrzeże i to jest ta różnica w stosunku do innych filmów z "serii" politycznych, społecznych czy historycznych ( każdy z tych gatunków można bez problemu nazwać propagandą w mniejszym lub wiekszym stopniu).
Wybrali akurat taki okres w historii, gdzie dyskryminacja afroamerykanów było na porządku dziennym. Przecierz początkowo akcja dzieje się tylko kilkadziesiąt lat po wojnie secesyjnej, gdzie nadal panowała pamięć o przeszłych wydarzeniach. Tępienie murzynów w Ameryce trwalo prawie do końca lat 80-tych. dopiero w latach 90-tych coś się tam zmieniło. Tego nie da się ukryć.
Nie ma po co ukrywać, nawet mistrzowie propagandy tacy jak J.Goebbels nie daliby rady tego zatuszować czy wypaczyć. Chodzi o to, że murzyni teraz ewidentnie uważają, że należy się im za te cierpienia cały wszechświat.
Zasmuciłam się czytając twój komentarz do filmu. Czy fakt, że na końcu pojawia się wątek B.O. powoduje, że całą historię uznajesz, za nieważną??
Cieszę się, że nie należę do tego typu ludzi. Z "pozdrowieniami" dla wszystkich którzy oceniają ten film przez przymat ostatnich 15minut....
ale do jakiego typu ludzi nie należysz? tych co uważają Obamę za nieszczęście dla Ameryki (i świata niestety) a film za laurkę dla człowieka, którego zasługą jest kolor skóry? bo ja wiem, czy jest się z czego cieszyć?
siłą filmowego kamerdynera była jego apolityczność. w ciągu nieszczęsnych 15 min. ocena filmu leci na łeb na szyję.
Mamy inne spojrzenie na ostatnie 15minut filmu, dla mnie nie o Obame chodzi ale każdy ma prawo do własnego zdania....
Bez przesady. W ciągu ostatnich 15 min filmowy kamerdyner nie zrobił się jakiś mega polityczny. Wątek został wykreowany zgodnie z dotychczasową linią. Nie ma żadnych przesłanek, aby twierdzić, że ów Butler kierował się innymi przesłankami niż solidarnością rasową. Ukazany był w sposób prosty i to było (przynajmniej w moim odczuciu) równie proste - "jesteśmy czarni, a w końcu jeden z nas zostaje prezydentem". Nie było bóg wie jakich peanów na rzecz Barracka, zero w temacie jakichkolwiek zasług, jak i ich braku. Każda kadencja była ledwie epizodem.
Cała oś filmu bazuje na życiu prostego człowieka i z podobnej perspektywy rysowane są kolejne wydarzenia i kadencje. I tyle. Jest neutralny do bólu.
Subtelna różnica między - postrzeganiem czegoś jako jakieś, a orzekaniem że coś takie było - tego drugiego nie można zarzucić ani reżyserowi, ani Butlerowi. Oczywiście, o ile odbiorca jest skory do subtelności.
Bardzo mi się podoba Twój komentarz do całej dyskusji. A pierwsze zdanie jest dla mnie kwintesencją tematu. ;)
Owszem, owszem, Cecil, zwolniony z lojalności zawodowej właśnie bardzo się zmienia (udział w demonstracji, zaangażowanie w kampanię Obamy) albo pokazuje prawdziwą twarz. Były przesłanki, żeby sądzić, że nie kieruje się wyłącznie lojalnością rasową - kwestie rodziny, ojczyzny, ładu społecznego, sprawiedliwości jako takiej i że apolityczność to nie jest ta druga twarz-maska. Po jednej scenie wystarczyło, żeby pokazać cechy każdego z prezydentów (równiacha, prostak, zatwardziały itd.), przy Obamie wystarcza, że wiemy że jest czarniawy. Jak dla mnie końcówka filmu odziera kamerdynera ze szlachetności...
"Udział w demonstracji" jest tak samo polityczny, jak podejście dziadka do wnuka - "no, to co tam oglądasz w tv? Lisa na żywo? Dawaj, obejrzymy razem". Lojalność, lojalnością, a rzeczą zwykłą jest, że ludzie po zakończeniu etapu zawodowego, na upragnionej emeryturze wreszcie biorą się za to, co zaniedbywali dotychczas, zwłaszcza jeżeli jest to rodzina; tu nawet na pewnym etapie, sugestywnie, podeszła do sprawy Gloria (mam tu na myśli relacje na linii ojciec - syn).
"Zaangażowanie w kampanię Obamy" - oj, tak to brzmi, że wiele, za wiele przychodzi na myśl. A taki detal (kojarzący się z kampanianymi gadżetami) - spinki - pamięta ktoś od kogo dostał kamerdyner spinkę do krawatu, którą włożył na wizytę u B.O.? Podpowiedź - na pewno nie od B.O., ha mało tego - założył ją w ramach manifestacji poglądów politycznych? Bo nie użyłby jej chyba, gdyby faktycznie nie podkreślała koloru jego oczu? ;)
Odpowiedź na sprawę "zaangażowania" jest bardzo prosta, wynika tylko i wyłącznie z różnic postrzegania, traktowania i funkcjonowania demokracji na tle różnych narodów. W Stanach demokracja jest procesem oddolnym, takie inicjatywy są normalne nie tylko w przypadku wyborów prezydenckich, ale i na wiele mniejszą skalę. Przeciętnemu Kowalskiemu założenie koszulki z napisem "SLD" już kojarzy się z przynależnością partyjną, czapki PiS-u z rzucaniem na tacę rydzykowi itp. nienormalności. Dlatego widząc Butlera w "sygnowanym" t-shircie w Polandii będzie się mu dorabiać polityczną gębę, a gdzieś indziej stwierdzi się np. "wow, facet wreszcie znormalniał, sadzi drzewa jak my wszyscy". Mnie tymczasem najbardziej odpowiada wersja, że zwyczajnie wywalam się na ganku, bo mi wreszcie wolno, mam prawo - i to nie dość, że siedzieć przed własnym domem; głosować to - do tego - jeszcze na swojego białasa.
Pozdro
Mnie osobiście dotknęło podsumowanie, że oni mieli obóz koncentracyjny przez 200 lat. Podobieństwo może i jakieś jest, ale na pewno nie ma co porównywać ich niewolnictwa z hitlerowskimi obozami śmierci, radzieckimi łagrami, czy obozami w Chinach, Wietnamie czy rządami Khmerów w Kambodży.
Rasizm to jedno, obozy koncentracyjne to drugie. Najważniejszy argument? Tylko nielicznym udawało się je przeżyć, aby móc potem o nich opowiedzieć.
obóz koncentracyjny to nie tylko obóz zagłady taki jak był w Auschwitz. Bardzo czesto obozy koncentracyjne to byly obozy przymusowej pracy (czyli de facto niewolniczej), eksterminacji (takie jak auschitz-birkenau) czy przymusowego przetrzymywania. Rasizm to temat rzeka tak jak homoseksualizm czy standardowo naduzywane slowo propaganda, wiec czasami nie warto brnąć w dyskusje..