W kilku wątkach natknęłam się na na uwagi typu:
Steve i Bucky - najlepszy wątek romansowy
Sharon tylko po to, by nie było watpliwości co do związku miedzy Stevem i Buckym.
Cha cha cha ... Chłe chłe chłe ...
Czy na prawdę ludzkość upadła obecnie już tak nisko, że większość ludzi uważa, że jedyną motywacją w postępowaniu człowieka jest szeroko rozumiana ... RUJA?
Czy ludzie obecnie nie mogą się przyjaźnić na smierć i życie, bez podtekstów? Jeżeli tak, to jestem PRZERAŻONA tym, do czego to wszystko zmierza.
Wyjaśnię może, jak ja to widzę.
Steve był chorowitym jedynakiem, wiecznie wyalienowanym z grupy swoich rówieśników ze względu na swój stan zdrowia. Bucky był jego przyjacielem i obrońcą od czasów dzieciństwa. Dla jedynaka taka przyjaźń nie ma ceny. To jest zastępca starszego brata, ktoś kogo się podziwia i chce naśladować (niby dlaczego Steve w ogóle chciał wstąpić do armii?).
Potem wspierali się i ryzykowali razem życie podczas wojny. Takie doświadczenia zbliżają do siebie emocjonalnie ludzi jeszcze bardziej. Na końcu Steve był świadkiem śmierci Buckyego i czuł się za nią na pewno odpowiedzialny. Można sobie wyobrazić większy dramat?
Potem Steve wpada w lód, budzi się i ... Okazuje się, że utracił WSZYSTKO. Rodzinę, przyjaciół, swoją jedyną miłość. I rzeczywistość, która znał i w której się wychował. Jak bardzo musiał czuć się samotny w naszych czasach?
I nagle okazuje się, że Bucky żyje. Czy to tak trudne do zrozumienia, że jest gotów poświęcić wszystko by uratować jedynego, naprawdę bliskiego mu człowieka?
Dla mnie te wnioski są oczywiste i zrozumiałe.
Stąd wszelkie aluzje co do głębokości spojrzeń w windzie i im podobne uważam za degradujące ludzką uczuciowość.