Jak się chodzi ze szkołą do kina, wie chyba każdy, kto doznał takiej przyjemności. Hałas, szeleszczenie papierkami, chrupanie popcornu z każdej strony, światło z komórki sąsiada raczej nie sprzyjają patriotycznym uniesieniom. Jednak na tym filmie tego nie ma. Mówili naszy drodzy nauczyciele przed projekcją. I owszem, nie było. Po półtorej godzinie na sali zapanowała cisza. Ale nie cisza, jakby się można było spodziewać, spowodowana mrocznym nastrojem tego filmu. Cisza spowodowana zwyczajną, przyziemną nudą sącząca się leniwie z wielkiego ekranu szczecińskiego multipleksu.
Paweł Małaszyński, zajmujący czołowe miejsce na plakacie pojawia się w filmie prze 10 minut, z czego 7 to jego zdjęcie (można odnieść wrażenie, że Małaszyński wszedł na plakat tylko dlatego, że ma teraz swoje "5 minut"). Niewiele więcej jest także Artura Żmijewskiego (na szczęście), a jedyna dłuższa chwila z Janem Englertem to jego przemówienie w Wigilię. Za to jak zwykle wielce cierpiąca Maja Ostaszewska zajmuje swoją osobą dobre pół filmu. Po mistrzowsku za to zagrał Andrzej Chyra - jego gra ratuje film przed ostateczną klęską; postać Jerzego to zresztą główny dostawca humoru w filmie - czarnego, owszem - ale humoru.
Zdaję sobie sprawę, że polska publika jest dość specyficzna - u nas doskonale poradzi sobie każdy film o nośnej, patriotycznej tematyce, choćby był to najgorszy gniot.
Coż więc mogłem zrobić? "Polskie kino" - pomyślałem, gdy zapaliły się światła. Zgodnie ze swoją myślą ocenię film, biorąc pod uwagę warunki polskie, i będzie to wysokie 7/10. Konfrontując epopeję Wajdy z kinem popularnym, daję ostatecznie 4.