Jak każdy film odwołujący się do historycznych tragedii, również "Katyń" wywołał burzę kontrowersji. Nieśmiałe, pojedyncze głosy wyrażające "umiarkowany zachwyt" wkrótce zamieniły się w otwartą krytykę. Co prawda nie zamierzam śpiewać pieśni pochwalnych ani zionąć ogniem krytyki, jednak nurtuje mnie jedna kwestia: dlaczego większość pochwał pod adresem filmu odwołuje się do... tematyki?
Można zrobić zarówno dobry jak i kiepski film o kosmitach. I analogicznie - film o zbrodni katyńskiej może być dobry albo kiepski. Dlaczego jest tak, że krytykom zamyka się usta ze względu na tematykę? Przecież ocenie podlega film, a nie temat...? Dlaczego ta kluczowa różnica umyka uwadze sporej części widzów?
Prawdziwą sztuką jest poruszyć temat _nie wzbudzający powszechnych emocji_ i tak go zaprezentować na ekranie, żeby pobudzał do refleksji, a widzowie w podziwie i z zapartym tchem obserwowali rozwój wydarzeń. Natomiast w przypadku "Katynia" zadanie było o tyle "łatwiejsze", że temat wzbudza powszechne emocje. "Ranga tematu, który podejmuje ten film, czyni z niego wydarzenie bez precedensu," pisze recenzent. Tylko czy temat filmu może być argumentem w ocenie jego wartościowości?
Wydaje mi się, że dobry reżyser nie musi grać na emocjach i zasłaniać się tematyką filmu, by uniknąć krytyki...