1/10 to idealna ocena tego filmu. Kompletne nieporozumienie. Może i z początku wprowadza w jakieś ciekawe historie "zwykłych" ludzi, ale końcówka filmu jest kompletnie beznadziejna. "Jestem sobie 11-letnią dziewczynką bogiem. Daję Ci wolną wolę, ale i tak wiem co zrobisz, bo wiem wszystko. Ja ustalam reguły, ale nie mogę ich zmieniać. Ojejku wykazałeś wolę do poświęcenia, wskrześmy wszystkich zabitych w bójkach ulicznych i pozwólmy handlarzowi narkotyków wychować swoje dziecko w tym pięknym, pełnym dobra świecie". Kompletnie beznadziejna katolicka bzdura.
Mi się wydaje, że to wszystko było jeszcze większym oszustwem, bo tak naprawdę cała fabuła to książka, którą napisał pisarz przyglądając się klientom kawiarni. Poza tym wątek pary z kina byłby bez sensu, gdyby tylko o dziewczynkę chodziło. A akurat poprzez to zdarzenie zwraca się uwagę na pisarza-obserwatora. I końcowa scena również wskazuje na to, że on, nie dziewczynka, wykreowali ten świat.
Poświęcenie jednej osoby, które jest ratunkiem dla reszty, jeśli nie jest celowym nawiązaniem do katolicyzmu, w co nie chce mi się wierzyć, może być łatwo zinterpretowane w ten sposób ;)
He, he, he. Pytanie od razu podszyte atakiem i obrażaniem.... piękny przejaw katolickiego wychowania.
A co w filmie nawiązuje do katolicyzmu? Ano wszystko. Cała główna fabuła. Personifikacja Boga w ciele dziewczynki. Nieudolna próba wyjaśnienia teodycei (jestem Bogiem, ale nie wolno mi interweniować) etc. Nawet pada cytat "stworzyłam Cię na swoje podobieństwo" etc.