Jest coś wyjątkowo szlachetnego w tej prostej przecież opowieści o walce dobra ze złem. O braterstwie, o kalectwie, o ofiarach, tryumfie okupionym ciężkim treningiem a poprzedzonym upokorzeniem.
No i co za wykonanie!
Fotografia walk imponująca. Pierwsza tradycyjna, sportowa, śmierdząca halą sportową, druga zanurzona w mgle, dymie, pocie, duchocie Bangkoku. Podobnie rzecz się ma ze scenami treningu, zwłaszcza w tej starożytnej świątyni. Coś niesamowitego. Uchwycenie latającego jastrzębia/sokoła/orła i jego zbliżenie też robi piorunujące wrażenie. Całości dopełnia autentycznie mistyczna i liryczna zarazem muzyka (co pozornie w kinie akcji nie powinno pasować) i wyjątkowo wiarygodne aktorstwo właściwie całego zespołu aktorskiego. Rysunek psychologiczny poszczególnych postaci nie jest może szczególnie skomplikowany, ale jest klarowny, przejrzysty, jasny.
Mistrzowska robota i jednocześnie do dziś bezapelacyjnie najlepszy film z JCVD.