Przed chwilą obejrzałam cz. 1. Zapoznałam się też z komentarzami, które są dwojakiego rodzaju: albo zachwyty, albo bardzo negatywne opinie w stylu "totalne g...", "straszny kicz" etc. A mnie się podobało. I to podobało mi się w szczególny sposób: mam wrażenie, że jako jedna z nielicznych odbiorców filmów, podjęłam z reżyserem grę, o którą mu chodziło, zrozumiałam reguły i puszczam do niego oko tak jak on od początku puszcza je do nas. Przecież to oczywiste, że wszystkie te widowiskowe walki nie mogłyby mieć miejsca w rzeczywistości! I Tarantino doskonale o tym wie, ale - o, naiwny! - wydawało mu się, że widzowie też od razu się w tym połapią. A tu guzik! Komentarze w rodzaju "taaa, jasne, panienka rozwalająca 30 facetów!" świadczą o niezrozumieniu zamysłu reżysera. A on po prostu bawi się z nami. I jest to całkiem przejrzysta gra. Oczywiście, może się nie podobać, ale warto przynajmniej wiedzieć, że to gra. A ponieważ reguły są jasne od samego początku, można się przyłączyć lub nie. Ja lubię szczerość i zdecydowałam, że będę uczestniczyć w tej bajce, bo akurat miałam na to ochotę, bo mnie porwała taka właśnie konwencja. Nie lubię natomiast, gdy film tylko stwarza pozory realizmu, udaje powagę, a tak naprawdę mamy do czynienia z klasycznym kinem "zabili go i uciekł". W "Kill Bill" te chwyty mamy doprowadzone do absurdu, wszystko jest wyolbrzymione i przez to film niczego nie udaje, a widz nie musi się łudzić. Mnie się taka zabawa konwencją podoba.
A skad mniemanie, ze jako jadna z nielicznych zrozumialas reguly filmu ? Gratuluje oczywiscie spostrzegawczosci i bystrosci umyslu, ale wydaje mi sie, ze wiekszosc osob, ktore film odebraly pozytywnie zalapala jego specyfike, gdyz nie jest to trudne do rozgryzienia. Wiec zycze odrobine pokory i mniej przekonania co do wlasnego geniuszu. A film rzeczywiscie znakomity:)
Napisałam "mam wrażenie", a to sformułowanie już samo w sobie zawiera wątpliwość. Po drugie pisałam "na gorąco", na podstawie przejrzenia kilkunastu wypowiedzi. Oczywiście nie jest to próba reprezentatywna, ale dlatego właśnie napisałam o wrażeniu, a nie o pewności. Wrażenie może być błędne. Po trzecie owo wrażenie w żaden sposób nie implikuje braku pokory ani przekonania co do własnego geniuszu. To Twoja daleko idąca nadinterpretacja. Też masz do niej oczywiście prawo. Ale takoż jesteś w błędzie. :)
a odniose się do tej twojej pierwsze wypowiedzi. Czy dobrze zrozumiałem? Inne filmy są kiepskie bo w zamysle miały być dobre a SA złe, kil bil jest super bo miał być zły i jest zły? To jest ten twój błyskotliwy wywód? Wyobraż sobie koleżanko Diano ze ja też zapoznałem się z komentarzami i mylisz się, nie ma dwóch lecz trzy typy komentarzy
1 Film jest ekstra bo napierdalanka i panie mają ładne cycki (większość komentarzy)
2 film jest ekstra bo mimo że w oczywisty sposób jest słaby to ma coś w sobie (troche miej, m.in. Ty)
3 Film jest beznadizjny z takich powodów jak powyżej (najmniej, m.in. ja)
Swoje pytanie kieruje oczyiwscie do osób z drugiej grypy (pierwsza jest nawet nie warta dyskusji) co wam się tam podobało, po za tym ze nie ma co się tam podobac
Ale w ogóle o co Ci chodzi? W swojej pierwszej wypowiedzi w tym wątku napisałam wyraźnie, że taka zabawa konwencją może się komuś podobać lub nie. Ty w to nie wchodzisz - ok, mnie od początku filmu reżyser do tego przekonał. Może to także kwestia chwili, nastroju, specyficznej potrzeby. Nieważne. Nie ma o czym dyskutować, póki zgadzamy się co do warunków brzegowych. Jeśli oboje zgadzamy się, że to co jest na talerzu to zupa ogórkowa, a jednocześnie Ty jej nie cierpisz, a ja uwielbiam, to o czym chcesz debatować? Nie ma wątpliwości, że Tarantino zabawił się konwencją, wyolbrzymił, przerysował, zastosował kalki i karykatury. Mnie się to podoba, Tobie nie. Kropka.
Zupa ogórkowa z ludzkim okiem, mózgiem, flakami... Jeśli uważasz, że Tarantino zabawił się konwencją, to ja uważam, że jest to choroba szaleńca. Myślę, że te swoje zabawy powinien zakończyć na "Pulp Fiction".
Polecam "Martwicę mózgu" - to jest dopiero przerysowanie tematu i naprawdę pyszna zabawa!
A ja się z koleżanką zgodze. Taka zabawa do mnie przemawia, głównie dlatego, że film bawi. Nie ma w nim głębi, nie ma ukrytego dna. Jest po prostu nieźle zrobiony kawałek kina, ze szczyptą humoru, sporą ilością krwi i niemożliwych do wykonania trików ala' japońskie kino akcji. Film jawnie nawiązuje do starych filmów japońskich, w których jeden bohater potrafił pokonać hordę wrogów i nawet się przy tym nie zmęczyć :) A to że niektórzy tam latali czy skakali pięć metrów w górę - to rzecz jasna bzdura i absurd, ale bawi i wciąga. Kill Bill to dokładnie to samo tylko zrobione po "Tarantinowskiemu", czyli jeszcze bardziej podkolorowane, z dodaną genialną muzyką i nienajgorszymi dialogami. Ja to kupuję, choć arcydziełem tego filmu bym nie nazwał.
Co do stwierdzenia " Myślę, że te swoje zabawy powinien zakończyć na "Pulp Fiction"." Pulp był drugim filmem Tarantino i na dodatek drugim, który zrobił furorę. Chorobą szaleńca kończyć na tym swoje "zabawy" :)
Pozdrowienia ;]
1) "Nie ma w nim głębi, nie ma ukrytego dna. Jest po prostu nieźle zrobiony kawałek kina, ze szczyptą humoru, sporą ilością krwi i niemożliwych do wykonania trików ala' japońskie kino akcji."
A czy ukryte dno jest równoznaczne z głębią? A właściwie co rozumiesz przez pojęcie "głębia"? Dosłowność to jeden ze znaków rozpoznawczych Kill Billa jak i jeden z hołdów dawnemu kinu. Dosłowność formalna czyli to jak została pokazana historia idealnie splata się charakterem zemsty w wykonaniu Panny Młodej. Jeśli przyjmując że Panna Młoda to alter ego samego Quentina Tarantino to podobnie jak ona swoim oprawcom, on nam - widzom (krytykom;) stawia sprawe jasno, wykłada karty na stół, w sposób jaknajprostszy przedstawia "zasady walki". Panna Młoda wie czego chce, uderza swoją pewnością siebie i tym samym już od początku nokautuje swoje kolejne ofiary. Krótko pisząc Panna Młoda to zawodnik honorowy o czym wszyscy wiedzą. Honor to ważna jeśli nie najważniejsza wartość w kinie Tarantino. W Kill Billu znajdzie się wielu honorowych komiksowych herosów. M.in. sam Budd mówi: "That women deserve of her revenge, and we deserve to die."
Kill Bill to majstersztyk wykraczający poza nieźle zrobiony kawałek kina rozrywkowego. Pomijając wszelkie nawiązania i hołdy, jak sam napisaleś perfekcyjnie dobraną muzykę i jakże oszczędne dialogi oraz "szczypte humoru, sporą ilością krwi i niemożliwych do wykonania trików ala' japońskie kino akcji":) Całe to cytatowanie nie obywa się tylko z powodu czysto formalnego. Za pomocą współczesnego jezyka teledysku, wykorzysutując rózne techniki filmowego wyrazu Tarantino robi to o co inni mogą tylko pomarzyć, a mianowicie przenieść istotne treści w ubranku filmu z obowiązkowym kubkiem popcornu i coli. Kill Bill jest pełen momentów, bardzo poważnych i bardzo dramatycznych (dla przykladu podam wątek Nikki - i każdy wie o co chodz, a reszte znajdź sobie sam;). Szanując przy tym widza. Kill Bill vol.1 wydaje się pięknym fajerwerkiem w sosie absurdu i groteski (ale dobrze osadzonym we współczesnych realiach), a poprzez żonglowanie nastrojami film pozostawia w sobie uczucie niepokoju. Najlepszym przykładem, czego nie zapomnę, była spontaniczna reakcja publiczności na przedpremierowym pokazie, gdy nikt jeszcze nic nie czytal o filmie i szedł na najnowszy film Tarantino niczym "niezapisana karta" (hehe), której zachowanie dlatego zapadło mi w pamięci, ponieważ w momentach największego stężenia absurdu (czyli w finałowej jatce w domu błekitnych liści) widownia nie wiedziała jak się zachowywać. Ludzie patrzeli po sobie jak odbierać to co się widzi na ekranie - a trzeba przyznać że czegoś takiego nie było wczesniej na ekranie podane dla masowej publiki. To oczywiście przewidział sam Tarantino umieszczając swój komentarz na wstępie vol.2 (notabene wykorzystanego do promocji w formie genialnego trailera), gdy Panna Młoda vel Tarantino komentuje swoje dotychczasowe osiągnięcia na swej "ścieżce strachu", "drodze miecza" "bez przebaczenia" i "powrotu":
"Wyglądam na martwą, co? Złudzenie. Chociaż niewiele brakowało, wierzcie mi. Ostatnia kula Billa pogrążyła mnie w śpiaczce. W śpiączce która miała trwać 4 lata. Po przebudzeniu ruszyłam w drogę, jak to mawiają w zwiastunach filmów: "dysząc żądzą krwawej zemsty". Dyszałam... mściłam się... i zaspokoiłam swoją krwawą żądzę. Do tej pory zabiłam cholernie dużo osób. Została mi już tylko jedna. Ostatnia. Ta, do której teraz jadę. Jedyna pozostała. A kiedy dotrę do celu, zabiję Billa."
+ mrugnięcie oczkiem.
2) "Film jawnie nawiązuje do starych filmów japońskich, w których jeden bohater potrafił pokonać hordę wrogów i nawet się przy tym nie zmęczyć :)"
To prawda, ale Panna Młoda mimo bycia w szale bitewnym jako "natural born killer" odczuwa mimo wszystko wysiłek i zmęczenie. Przykładem choćby rozgrywka z O-Ren Ishi. Dopiero kiedy czuje się pot i znój, zmęczenie mięśni i zapach krwi w powietrzu oraz dotyk gorącej stali na policzku - taki wysiłek przynosi satysfakcje i zaspokojenie żądzy. Aż chce się krzyknąć dla takich chwil warto "żyć szybko i umierać młodo". Ten sentyment za mieczami samurajskimi (nawet pionki z Crazy'88 nie posiadają w swoim asortymencie broni palnej - wtedy 'zabawa' w domu błękitnych liści nie byłaby takaż efektowna), a raczej za ich właścicielami, ludźmi nie z tej ziemi, którzy już wyginęli, a przez Tarantino zostali zreaktywowani ze starej celuloidowej taśmy.
3) "Ja to kupuję, choć arcydziełem tego filmu bym nie nazwał."
Aż się ponownie prosi o zapytanie definicji "arcydzieła". Zamiast tego odsyłam do felietonu Konrada Wągrowskiego zatytułowanego "Syndrom Elektry"
http://www.stopklatka.pl/felietony/felieton.asp?f1i=166 [www.stopklatka.pl/felie...]
Z grubsza to by było na tyle.
Pozdrawiam serdecznie.
1) "A czy ukryte dno jest równoznaczne z głębią? A właściwie co rozumiesz przez pojęcie "głębia"?"
Może faktycznie źle się wyraziłem. Głębia w moim rozumowaniu (jeśli chodzi oczywiście o odniesienie do przypadku m.in. filmów), to takie coś, co skłania nas do zastanowienia się, co budzi wątpliwości. Przeanalizowania wszystkiego jeszcze raz, spojrzenia na film z różnych perspektyw. Mówiąc o filmie "głębokim", myśle o takim, który potrafi chodzić za mną długie godziny, a czasem nawet i dni. W "Kill Billu" tego nie znalazłem, jest za to taka "głębia", o której wspominasz, jest sprawa honoru, jest Nikky, jest sama końcówka filmu (nie będe opisywał, niektórzy nie oglądali być może, inni wiedzą o co chodzi. Ba, można nawet film rozpatrywać w pewnych perspektywach moralnych - postacie takie jak Vernita Green czy nawet Budd, świetnie ukazują upływ czasu i fakt że ludzie się zmieniają, zapominając o tym, co zrobili kiedyś. Nie są to jednak sprawy, o których myśli się długo po opuszczeniu kina/wyłączeniu DVD, jest to raczej chwilowe zagłębienie się w świat filmu. Mnie osobiście film w niepokoju nie pozostawił, choć lubię do niego wrócić, o czym dalej ;]
2) "Dopiero kiedy czuje się pot i znój, zmęczenie mięśni i zapach krwi w powietrzu oraz dotyk gorącej stali na policzku - taki wysiłek przynosi satysfakcje i zaspokojenie żądzy."
Sam bym tego lepiej nie ujął :) Swego czasu też lubiłem mieczem pomachać, średniowiecznym co prawda ale zawsze... To wyrażenie o niemęczącym się bohaterze celowo skwitowałem uśmiechem, ot taka ironia ;] Chodziło mniej więcej o to, że bohater potrafił wybić tabun przeciwników i wyjść stamtąd w takim stanie, w jakim przyszedł.
3) "Aż się ponownie prosi o zapytanie definicji "arcydzieła". Zamiast tego odsyłam do felietonu Konrada Wągrowskiego zatytułowanego "Syndrom Elektry"
Moja definicja "arcydzieła" jest zdecydowanie subiektywna i zbliżona do tego co pisałem o "głębi". Filmy, które magluje bez przerwy i nigdy mi się nie nudzą, takie które zajmują mi sporo czasu wolnego - to dla mnie arcydzieła. Felieton przeczytałem i w sumie, nie pozostaje mi nic innego jak się zgodzić :) W kontekście kina popularnego, faktycznie można powiedzieć że "Kill Bill" jest arcydziełem. Wszak sam przyznałem, że lubię do niego często wracać. Bo faktycznie, jest to kawał porządnej rozrywki, na najwyższym poziomie.
Również pozdrawiam.
Podobała sie gra aktorska, sceny walk, muzyka troche niepasująca ale jednak idealna , motyw animowany no i dialogi...dla mnie ten film jest zarabisty
Ja myślę że druga część udowodniła iż konwencja trochę na wyrost, jasne, wszystko ładnie , tak jak wyżej wspomniane, celowo przerysowane, zabawa treścią , świetna muzyka , ale z czasem tego rodzaju fabuła zaczyna nudzić , czekamy aż wreszcie będzie można odpocząć od scen walki , lub nie możemy się ich doczekać bo wszystko trochę się ciągnie . Film jest na pewno charakterystyczny, ale pytanie brzmi czy owa specyfika trochę tego nie psuje, bo jednak mam wrażenie że tak, ale to mój prywatny odbiór.
Sczerze mówiąc to akcja filmu nie zabardzo mnie zachwyca ;] Efekty troche kiczowate już nie wspominając o krwi lanej się hektolitrami ;p. Ale fabułę po prostu kocham ;]. Jest zajefania ;]. Bardzo podoba mi się również opisywanie życia O-Ren w postaci komiksowej ;D