Nie to co jego przedwojenna, czarno-biała wersja. King Kong z 1933 to było coś: porywający, niezwykły, zapadający w pamięć. Prawdziwy klasyk amerykańskiego kina. Finał na Empire State Building to po prostu majstersztyk. Natomiast wersja z 2005 roku to zwykła chała. Na siłę stara się być wzruszająca co jej w ogóle nie wychodzi, a w dodatku jest przeładowany efektami specjalnymi co skutecznie zabija ducha opowieści. Jedynie role aktorskie całkiem niezłe, ale nie ratuje to niestety filmu.