Jak chyba wszyscy zainteresowani twórczością Petera Jacksona wiedzą, "King Kong" z 1933 był (i chyba wciąż jest) jego ulubionym filmem, po obejrzeniu którego postanowił zostać reżyserem. Mało tego, Jackson chciał zrobić własną wersję Konga i oddać tym samym hołd Cooperowi za jego dzieło, które miało ogromny wpływ na młodego Petera. Swoją wersję Jackson chciał zrealizować już w połowie lat 90-tych (dokładnie po zrobieniu "The Frighteners"), ale wytwórnia Universal (notabene ta sama, która wyprodukowała wszystkie części "Jurassic Park") odrzuciła jego pomysł. Wtedy to Peter zechciał nakręcić pierwszą fabularną wersję "Władcy pierścieni", co też uczynił i stworzył trylogię filmową, jakiej do tej pory świat nie widział. Dopiero po gigantycznym sukcesie adaptacji Tolkiena, Jackson mógł zabrać się za Konga, na co Universal przystało - ba! - wręcz zmusiło Nowozelandczyka do nakręcenia jego własnej wersji, dając podobno aż 20 milionów dolarów samej gaży. Budżet - początkowo opiewający na sumę ponad 150 milionów, zamknął się ostatecznie w kwocie 207 milionów, co zrobiło z Konga najdroższy film w dziejach kinematografii, dystansując "Spider-mana 2" i "Titanica". I kiedy ogląda się ten film, nie trudno uwierzyć, że rzeczywiście tyle kosztował. Ale kiedy osiąga się taki sukces jak "Władcą", budżet kolejnego obrazu nie gra już tak istotnej roli.
Według mnie "King Konga" powinien obejrzeć każdy chłopak, który w dzieciństwie bawił się swoimi figurkami dinozaurów czy innych potworów i sam chciał stworzyć wielkie widowisko w stylu właśnie Konga, gdzie psychologia postaci jest szkicowa a dialogi pełnią funkcję drugoplanową, a liczą się walki monstrów i przede wszystkim dobra zabawa. Ja sam lubiłem takie rzeczy i Konga obejrzałem z niekłamaną przyjemnością, choć trzeba zdać sobie jeszcze przed seansem sprawę, że nie jest to dzieło ambitne czy głębokie. Lecz wybitne filmy rozrywkowe też trzeba umieć kręcić, a Jackson jest w nich prawdziwym mistrzem.