KING KONG jest to zarazem dzieło jak i szereg wpadek bujnej wyobraźni P.Jacksona. Byłem na pokazie przedpremierowym na 23:59 i mimo spedzony 3 godzin w kinie nie jestem zawiedziony a zarazem jestem. Jackson z Konga jako jednej z roli głównych zrobił arcydzieło, Mimika, gesty, smutek radość no wogole móglbym wymieniać a wymieniać. Bujna wyobraźnia Jackona przekroczyła moje granice, czego sie spodziewać po małpie a czego nie. N.Watts teź bardzo dobrze zagrała ale mimo to wszyscy sa w cieniu aktorstwa Konga. Wogole widoki w tym filmie sa boskie, ogólny klimta filmu jest na 6. Problem w tym że Jackson ma chyba za bujna troche tą wyobraźnie. Nie ustrzegł się wpadek i zbędnych ujęć, jak w "LOTR" wogóle nie mogłem ujrzeć dzieła zadnego komputerowca (mimo iż cały prawie film był) tak tu nieraz aż razi. Z 3 godzin można byłoby zrobić 2 ale konkretne. Jestem osobą wrażliwą i jak wczuje się w film to czesto się zdarza że sciska gdzieś tam w żołądku, tu nic takiego nie miało miejsca. Muzyka jest nieodpowiednio dobrana do ujęć, jest to ogromny minus i wpadka na maxa. Ale mimo to polecam film bo warto go obejrzeć. I nie chce pisac konkretnie co mi nie pasuje w tym filmie bo pewnie wielu się na niego wybiera więc nie chce nic uprzedzać.
Hey. Mam takie pytanie: Od czego pochodzi ten skrót "LOTR". Czy to skrót od wcześniejszego filmu P. Jacksona???
"mimo spedzony 3 godzin w kinie nie jestem zawiedziony a zarazem jestem"
Chciałem rozpocząć od zacytowania tego co napisałeś. Czułem sie tak samo. Jak dla mnie film można było spokojnie okroić do powiedzmy, tych dwóch godzin, wyrzucając pare scen, których np. nie było w oryginalnej wersji filmu z roku 1933 (ucieczka ekipy przed Brontozaurami w kanionie, czy tez- atak wszelkiego rodzaju robactwa na ocalałych). Po pierwsze. Scenki te widzielismy już np w Parku Jurajskim, na myśl też przychodzą Żołnierze Kosmosu walczący z Arachnidami. Oczywiscie wszystko wygląda bardzo efektownie (walka Konga z trzema T-Rexami jest za bardzo przekombinowana), lecz w tej efektywności zaczynamy dostrzegać, iż efekty specjalne nie są wcale tak bardzo specjalne. Film od strony wizualnej/ technicznej jest w wielu momentach niedopracowany. Szczególnie sekwencja rozbicia Ventury o skały na Wyspie Czaszki... Nie rozumiem, skoro ma się pod sobą tak ogromny budżet i nosi nazwisko Peter Jackson, dlaczego nie można było tego dopracować? Na myśl przychodzą fale rozbijające się o burty, tak bardzo sztuczne a także załoga na szalupach, kiedy wlasnie te szalupy ewidentnie nie utrzymują się na wodzie, one jakby fruną... nie widać ich styku z wodą. W pewnym ujęciu przy burcie jednej z szalup pojawia się białą kreska (!) wygląda to tak, jakby ktoś nie wstawił tam odpowiedniego tła/efektu... Wiele scen w Kongu razi nas taką sztucznością a głównie sekwencje walki/ pościgów/ ucieczki itp. Czyli wszędzie tam, gdzie NIE MAMY doczynienia ze statycznym ujęciem (widoki są zdumiewające). Aktorzy rzuceni na zieloni ekran a za nimi tło z komputera. Ja na początku myślałem, iż to świadomy zabieg reżysera. Wersja z 1933 roku, jesli chodzi o efekty specjalne, była kręcona przy użyciu projekcji tylnej (oczywiście również za pomocą innych technik), co w dzisiejszych czasach nawet najmniej spostrzegawczy widz może dostrzec bez problemów. W filmie Jacksona wygląda to podobnie... Teraz, aby sie już nie czepiać... Zostawmy efekty gdzieś z boku... tak jak było w przypadku Wojny Światów tak i tutaj, jeśli chodzi o muzykę w filmie- niestety jej jakby nie ma a jest jednoczesnie. Po prostu nie wpada w ucho... Po wyjsciu z takich widowisk jak: Władca Pierścieni, Park Jurajski, Dzien Niepodległości, aż chcialo się kupić Original Score po wyjściu z kina, tutaj uczucie to było mi obce.
Nie wiem jak mam ocenić ten (nie jestem zawiedziony a zarazem jestem)... Gra aktorów, efekty specjalne (i te niespecjalne), scenariusz... wszystko składa się na dobry film, który mógłby być lepszy, według mnie, gdyby nie nadmiar technik cyfrowych...
Mimo iż wiele ujęć wygląda sztucznie, jedno w filmie jest prawdziwe i jesteśmy w stanie w to uwierzyć- Kong. Tytułowy bohater filmu od początku pojawienia sie na ekranie, wzbudza mój zachwyt. Żyje, ma uczucia, wyraża je poprzez gesty i mimikę to bardzo! dobra strona filmu. Wiele scen rozgrywa się w kompletnej ciszy (duet Kong- Darrow) a mimo to wszystko można bez problemów wychwycić o czym myślą i co czują główni bohaterowie. Ja w ten związek uwierzyłem:)
To tak jak z parą kochanków- rozumieją się bez słów...
"Pamiętają Państwo te scene, kiedy Ingrid Bergman mówi do Humphreya Bogarta- /Pocałuj mnie Rick, pocałuj mnie tak jakby to był ostatni raz/. Ręka trąca kieliszek, wino wylewa się na stół... "
Azazel, pozostało mi tylko podziękować ci gdyż sam osobiście cały dzień myśle o tym filmie i wskakują mi wyrywko scen o których powinienem napisać a nie napisałem gdyż nie wszyscy ogladali film i nie chciałem szczegółowo komuś opisywać. Nadal mam wiele, wiele rzeczy do których jestem w stanie się doczepić ale gdzieś w sercu ściska mnie że objeżdzam film w ktorym główny bohater wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Także w moim rannym poscie może coś pominołem gdyż jak tylko otworzyłem oczy właczylem komputer u musiałem cos o filmie napisać. Bynajmniej za twoja wypowiedź dziekuje, myślimy podobnie.