Spodziewałem się po tym filmie wiele. W końcu reżyserem jest nie kto inny jak sam Peter Jackson, twórca świetnej trylogii Władcy Pierścieni i District 9. Po obejrzeniu filmu muszę stwierdzić, że nieco mnie rozczarował, ale to wciąż niezłe kino.
1. Długość filmu. Zdecydowanie za długi wstęp do właściwej akcji. Zanim złapano King Konga, minęło ok. 2h 20min. Sceny w mieście czy na łodzi są po prostu nudne, i cały czas zastanawiałem się, kiedy w końcu zacznie się prawdziwa akcja.
2. Jack Black. Cały film ma dobrą obsadę, jednakże on mnie irytuje. Jego sposób grania nadaje się tylko do głupawych komedii i zasługuje na wrzucenie do jednego koszyka z Adamem Sandlerem i Benem Stillerem, których po prostu nie trawię. Facet zagrał sztucznie i tyle.
3. Za duża ilość stworzeń. Film jest o ogromnej małpie, niestety fabuła została strasznie naciągnięta przez ogromne pająki, dżdżownice, krokodyle i i - przede wszystkim - dinozaury. Po co to? Gdy zobaczyłem te dinozaury, film automatycznie obniżył swoją ocenę u mnie o 1.
A teraz wymienię, co mi się podobało.
1. Naomi Watts i Adrien Brody. Bardzo miło oglądało mi się szczególnie kreację stworzoną przez tego drugiego. Do Naomi nie mam żadnych zastrzeżeń.
2. Fabuła. Mimo że wymyślona już dawno, pierwszy raz uzyta w 1933 roku, to dalej jest niepowtarzalna. Ogromna małpa zakochująca się w potencjalnej ofierze, młodej kobiecie z Nowego Jorku oraz cała historia ich przeżyć to świetny dramat.
3. Efekty specjalne. Szczególnie scena, kiedy Kong stoi na czubku Empire State Building,a dookoła widać Nowy Jork. Również samej postaci Konga nie mam nic do zarzucenia.
Ogólnie rzecz biorąc, film nie należał do najgorszych. Jest to typowy obraz "do zażerania się popcornem". Film dostaje u mnie taką samą ocenę jak lubiane przeze mnie Wojna Światów i Księga Ocalenia, bo ani na niższą, ani na wyższą nie zasługuje.
Przy tylu komentarzach na temat filmu, w końcu znalazłam kogoś z kim się w większości zgadzam:)
Minusy te same:)
Jeżeli chodzi o plusy to jednak na mnie Watts zrobiła większe wrażenie:) + sceny na statku jak Bruce Baxter i Anne "ćwiczyli" przed lusterem w swoich kabinach, + scena jak Anna idzie do Konga ulica NY i potem się slizgają, po prostu urosze:)
Jeżeli chodzi o remake to jeżeli o mnie chodzi jestem przeciwna. Skoro ktoś już coś raz nakręcił to po diabła tworzyć znowu to samo (np. Bracia, Człowiek w ogniu,). Długo się zabierałam, żeby obejrzeć właśnie remake KK, no i 6/10
A teraz ja coś napisze:
1. Film był idealnie długi, moim zdaniem powinien być w 2 częściach pierwsza do momentu oślepienia konga - druga od momentu przedstawienia kin konga w Nowym Jorku. Sceny na statku i wszystkie inne "nudne" sceny były według mnie idealnmym wstępem.
2. Z tym akurat się zgadzam aczkolwiek cała pozostała obsada zagrała rewelacyjnie.
3.Pff... W kongu z 1933 roku również nie zabrakło dinozaurów i inych stworzeń więc to nie wymyśł Petera Jakcsona. I właśnie o to chodzi że na tej wyspie są setki niewidzianych przez oko ludzkie gatunków zwierząt, a kong rządzi nimi wszystkimi , np. Siedzi na najwyższej skale i ma wszystkei dinozaury głęboko gdzieś. Właśnie dlatego wszedł na najwyższy budynek w NY.
Moim zdaniem film był arcydziełęm, jedyne co mnie w nim wkurzyło, to sceny w której king kong rzuca samochodami i niesie Ann. Wykonaie było beznadziejne w porównaniu do reszty filmu, zaś całą resztą bardzo przyjemnie się oglądało nawet poraz 3 raz.
Ja z kolei zgadzam się częściowo. Aby uniknąć bluzgów, których dzieciarnia nie szczędzi, napiszę od razu, że to tylko moja prywatna opinia i nie czuje się na siłach twierdzić autorytatywnie, że coś jest super a inne do d..py. Na dodatek moja ocena musi być, siłą rzeczy, subiektywna zważywszy na fakt, że "zakochany" jestem w wersji Guillermina z 1976 roku. Na której to wersji, generalnie rzecz biorąc, psy wieszają. Wracając do obrazu Jacksona-film jest technicznie doskonały pod każdym względem i w każdym szczególe. Trudno coś tutaj więcej dodać. Choć nierówny, bo sekwencja początkowa, do momentu przybycia na wyspę Czaszki, po prostu usypia. Może to kwestia obsady, bo umówmy się, że szału tutaj nie ma. Jednak wracając do perfekcji wykonania paradoksalnie to techniczne podejście zabiło magię tej historii. Mamy do czynienia z komiksem, gdzie klatka goni klatkę, aby-młodociany, jak oceniam-widz się nie znudził. Aby zrozumieć o co mi chodzi i na czym polega różnica proszę obejrzeć "Pana Wołodyjowskiego" czy "Potop" w opozycji do "Ogniem i mieczem". Ten sam reżyser, więc porównanie najłatwiejsze z możliwych. W "Kongu" Jacksona muzyka, która w wersji z 1976 roku, buduje całe napięcie-maluje wręcz obraz filmu-tutaj zaczyna być słyszalna dopiero w sekwencji, gdy Konga usypiają w nadbrzeżnej grocie. A szkoda, bo Newton Howard, obok Barry'ego, Williamsa, Goldsmitha czy Silvestriego, to wspaniały twórca muzyki. Pełnię jego talentu w tym filmie, można jednak poznać słuchając muzyki dopiero podczas napisów końcowych. Reasumując-film jest świetny, choć wyrażam żal, że nie stał się wybitny. A, w swoim gatunku, mógł.