4 osoby na 500 wolnych miejsc, dziwne uczucie....ale do rzeczy.
Musiano wyciągać siłą, bo po LOTR nie miałem ochoty oglądać kolejnej porcji durnych gadek przeplatanych akcją. Ale poszedłem...i nie żałuję. Bardzo dobry film, a w konwencji - arcydzieło.
Można sę było spodziewać znakomitych efektów i takie były, choć czasem zawodziły - np. gdy z dalszej pdległości obserwujemy którąś tam ucieczkę widać, że biegną komputerowe twory (nienaturalne ruchy). Ale ogólnie - solidna robota.
Muzyka - taka sobie. Jackson jakoś nie umie znaleźć naprawdę solidnych kompozytorów, czego dość przeciętna muzyka z LOTR żywym dowodem.
Zdjęcia - momentami rewelacyjne (niektóre ujęcia na ESB), czasem zbyt "drżące", pewnie mające dodawać klimatu szybkiej akcji, albo też - ułatwiać robotę specom od FX. Ogólnie jednak znakomita robota.
Aktorzy - rewelacyjny Kong, niezwykle ludzki, naturalny w swym zwerzęctwie (ryki, szał itd.) i człowieczeństwie (obrażony Kong - super:); Watts też momentami znakomicie, pasuje idealnie do tej roli (i ma ładne nog, jak mów Brody he); Brody nie do końca mi sę spodobał, może patrzę na niego przez pryzmat delikatnego muzyka?; dobre role kapitana i Baxtera (trafnie uchwycone gogusiostwo rozmaitych Gable'ów i Valentnów), świetny Flejtuch (jego mi było najbardziej żal), bosman najbardzej bosmański z bosmańskich, opiekuńczy, twardy, obeznany - dokładnie taki jak w powieścach przygodowych.
Jackson trafnie odczytał elementy przedwojennych filmów przygodowych i ze smakiem je podał, sygnalizując to choćby wymenieniem przez Reżysera nazwiska DeMille'a. Dlatego też nie się co czepiać takich spraw jak Watts w letniej sukience na dachu ESB - skoro kręcimy film całkowicie nierealistyczny, to i w szczegółach taki on być nie musi. W zestawieniu z Kongiem kobieta musiała być jak najbardziej seksowna; w futrze nie uzyskałoby się tego efektu:) (to zresztą też ukłon w stronę lat 30tych, gdzie z rzadka jeszcze kręcono w plenerze i nikt się nie przejmował realizmem).
Smaczek z "Jądrem ciemności" bardzo ciekawy, szkoda, że niewielu w ogóle wie, kto to Conrad, a że do tego Polakko - pewnie nikt.
Interesujący tubylcy, niezwykle mroczni, nawet zbyt mroczni jak na dość cukierkowy film (sporo trupów, mało krwi). Za bardzo też oni i ich "osada" przypominała mi orków z LOTR, o ile jednak tam byli bardziej śmieszni niż straszni, o tyle w "KK" - budzili grozę (ach te powywracane, przećpane oczy, dziewczynka jakby wyjęta z "Ringu", starucha, popsute zębiska mniam). Świetna scena przedostawania się na statek. Tylko co się z nimi stało po rozpędzeniu ich przez marynarzy??
Sceny akcji długie, pozwalające się samorzutnie wypalić, nie przerywane na siłę przez cięcia montażowe czy montaż równoległy. Chwała za to, bo to jest właśnie esencją kina i literatury przygodowej - akcja, akcja, akcja.
I na koniec najgłupsza scena - Jimmi odstrzeliwujący robale. Tego nawet konwencja nie zniesie:)
8.5/10