Od czego zacząć – film jest niewątpliwie długi z napisami trwa 196 minut. Organizatorzy pokazu przedpremierowego, przewidzieli to i każdy widz dostał zestaw posiłkowy – kanapka, rodzaj batonu i soczek. Bardzo dobry pomysł, szczególnie jak ktoś dłużej pracował i nie miał czasu zjeść. To było moje pierwsze wygrane zaproszenie i jestem oczarowany podejściem do widza. Ale przejdźmy do filmu. Kiedyś oglądałem King Konga z 1976 roku, ten jest zupełnie inny. W dziedzinie efektów specjalnych to prawdziwa przepaść.
Po raczej nudnawym wstępie, który niewątpliwie wprowadza nas w realia życia podczas wielkiego kryzysu lat 30-tych, ale nie wnosi nic więcej, ruszamy wreszcie na tajemniczą wyspę. Na wyspie czaszki wszystko jest duże, nie tylko mur, małpa czy dinozaury, ale cała reszta. O co mi chodzi, zobaczycie na filmie. Widać tutaj, że reżyser Peter Jackson, twórca kultowej trylogii „Władca Pierścieni”, chciał zrobić film godny poprzedników, równie duży, równie efektowny. Mamy więc mnóstwo scen ociekających efektami specjalnymi. Niektóre sceny mają na celu chyba tylko to, aby pokazać coś czego jeszcze w kinie nie było. I tu mała rada na przyszłość – nigdy nie uciekajcie „pod” Brachiozaurami czy Diplodokami. Pod tym względem są czymś nowym, ale niestety ich realność, moim zdaniem jest nikła (bujające się dinozaury w lianach; super wytrzymały staw do ślizgania w NY; super odporna na ugryzienia dinozaurów skóra King Konga, którą jednak przebijają haki załogi statku; wielkiego King Konga usypia jedna butelka Chloroformu; i inne). Gdybyśmy szukali odpowiedzi na pytanie z przyrodniczego punktu widzenia: co by było gdyby tak duża małpa naprawdę żyła, to w filmie jej nie znajdziemy. Ale jeżeli to nam nie przeszkadza i wolimy cieszyć oko tym co na ekranie to jest to czasami nawet zabawne. Chwilami film trąca trochę „Parkiem Jurajskim”, może zostało dużo efektów specjalnych z tamtych wersji do wykorzystania. Bo to trochę według zasady: co jest lepsze od 1 tyranozaura (Park Jurajski), ano 2 tyranozaury (Park Jurajski 2). A co jest lepsze od 2, ano 3 tyranozaury – no i mamy.
Rozumiem, że reżyser musiał trzymać się konwencji z komiksu, książki czy filmu z 1933 r., ale mógł rozwiązać lepiej kwestie transportu King Konga do Ameryki. We wspominanej już przeze mnie wersji z 1976, wsadzili go do zbiornika na ropę na tankowcu. Nie bardzo wiem jak wcisnęli go, owszem do dużego zbiornika, ale przez dość mały wlot. Tutaj kompletnie pominięto tą ważną kwestię. W samochodzie jak musimy przewieść coś dużego to wsadzamy na dach. Ale na „dach” tej łaby, którą przypłynęli to się raczej nie da. A ja mam rozwiązanie (kurde chyba zacznę scenariusze pisać). Główna bohaterka ucieka na statek i odpływają. King Kong to widzi i płynie za nimi do Nowego Jorku. Tam łapią go na brzegu i usypiają i dalej jak leci. A jaka byłaby scen wyjścia King Konga z morza – normalnie jak w „Godzili”. Ktoś powie niemożliwe. A w filmie „Indiana Jonem i Arka Noego”, dr Jonem przepływa pół Morza Śródziemnego na kiosku U-Boota i to w zanurzeniu i nikt się tym nie przejmuje.
Bardzo rozbudowana jest tu kwestia relacji, więzów łączących główną bohaterkę z małpą. Widzimy jak rodzi się, rozwija i kończy niewątpliwie jakieś uczucie między nimi.
Sam King Kong w tej wersji, dzięki wspaniałym efektom specjalnym wydaje się bardziej nam bliski. Nie jest to dzika bestia, lecz stworzenie, które próbuje tylko bronić „to”, na czym mu zależy. Osiągnięto to przez dobrą animację ciała, ale przede wszystkim oczu, które wydają się bardzo „ludzkie”.
Podsumowując – film jest dobry. Czy rewelacja tego roku to nie wiem, ale nie męczy. Dużo efektów specjalnych, dinozaury, samochody i samoloty z lat 30-tych, powodują, że szybko mijają te ponad 3 godziny filmu. Oczywiście lepiej zabrać popkorn, na przegryskę. Widziałem również, że dla niektórych scena końcowa była dość wzruszająca. Warto więc pójść na ten film.