P. Jackson nigdy nie robi filmu dla filmu. To jest niesamowita refleksja nad relacjami między naturą a cywilizacją. Pierwsza część - cywilizacja w dobie Wielkiego Kryzysu. Druga część - natura w całej okazałości, z całym swoim pięknem, niczym nie skażona (a jaki sposób jest lepszy na ukazanie potęgi przyrody, jeśli nie efekty specjalne w filmie?). I trzecia część - bezpośrednia konfrontacja natury i cywilizacji, z której stety-niestety cywilizacja wychodzi zwycięsko (mimo kryzysu).
Kilka niesamowitych wręcz scen symbolicznych, np. samoloty w kadrze przy spadajacym King Kongu (symbol triumfu cywilizacji), scena w Central Parku na lodowisku (bestia poskromiona przez kobiete)z kapitalną muzyką J.N. Howarda, scena z Zachodem Słońca czy tez słowa konczące film, że to nie samoloty zabiły bestię tylko piękna (oczywiście metafora). Jeśli się spojrzy w ten sposób na ten film, to mamy arcydzieło. Co o tym sądzicie?