"Krew na betonie" to jak seria uderzeń bejsbolem w tył głowy. Nieśpieszna narracja, budowanie postaci, a tu nagle- bum- dostajemy. Potem schemat się powtarza.
Nie ma tu żadnej satysfakcji z oglądanego filmu, tylko kolejne sceny nokautujące widza.
Mega ciężki klimat. Schemat filmu to proste ekspozycje postaci, zakończone kolejnymi brutalnymi morderstwami.
I chociaż gadki Gibsona i Vaughna mają swój urok, to zbyt bardzo jest to wszystko rozciągnięte w czasie.
S. Craig Zahler jest już reżyserem mającym swój styl, który jednak się już wyczerpuje. O ile "Bone Tomahawk" miał swój urok i świeżość (można się było spodziewać, że mamy nowego Tarantino) to te same chwyty i motywy w "Blok 99" i "Krwi..." są już powtarzalne.