Życie to dopiero potrafi zaskakiwać, nie ma co! Dopiero narzekałem na lichy stan tegorocznych premier (i mam tu na myśli wszystko z datą produkcji 2012), aż tu nagle, totalnie bez ostrzeżenia, wyskoczyła taka „Kronika” i z miejsca zaskarbiła sobie moją sympatię. Film praktycznie bez kampanii reklamowej w naszym kraju, z nieznanym reżyserem i nierozpoznawalną obsadą wydawał się być z góry skazanym na porażkę, bo po co marnować kaskę na niewiadomą, skoro dystrybutorzy zalewają nas kolejnymi potencjalnymi majstersztykami oscarowych laureatów. Sam z całego serca polecam „Spadkobierców”, czy „Hugo” (recenzja już wkrótce), ale pamiętajmy, że pozornie niepozorne filmowe produkcje bardzo często zaczajają się za plecami wysokobudżetowych blockbusterów, by w odpowiednim momencie wyskoczyć i uderzyć je z całej pety w pisanki… dobra, to może zbyt obrazowy opis sytuacji panującej w świecie kinematografii, ale fakt faktem, sukces zależy od talentu i twórczego podejścia do tematu, a nie ilości zainwestowanej mamony. Choć pieniędzy twórcy „Kroniki” mieli raczej pod dostatkiem - a przynajmniej na to wskazywałby widowiskowy finał. Jest to zresztą dość ciekawy temat, bo efekty specjalnie w tym filmie są nierówne, niczym zgryz Freddiego Mercurego. No, ale już, jeszcze do tego dojdziemy.
PROJEKT: KRONIKA
Teaserowy zwiastun „Chronicle” zobaczyłem zupełnie przypadkowo w kinie i na pierwszy rzut oka wydał mi się kontynuacją średnio udanego „Cloverfield” z 2008 roku, autorstwa ojca „Zagubionych” - J.J.Abramsa. Wydany w naszym kraju pod tytułem przetłumaczonym z angielskiego na angielski (!) „Projekt: Monster” nie zapisał się w historii gatunku jako szczególnie udany, ekhm, projekt. Z całą pewnością miał jedną z bardziej intrygujących i skutecznych kampanii reklamowych, ale jak już wspomniałem w pierwszym akapicie, często liczy się technika, a nie technologia. Pomysł nagrywania ataku UFO na Nowy Jork z perspektywy pierwszej osoby był, i owszem, oryginalny, ale poza tym drobnym zabiegiem fabuła cierpiała na typową dla „monster-movies” schematyczność. „Kronikę” mógł spotkać podobny los, bo już sam początek wydał mi się skądinąd znajomy i nie napawał zbytnim optymizmem na dalszy rozwój wydarzeń. Podobnie jak w „Cloverfield”, przez pierwsze kilkadziesiąt minut seansu widzowie zapoznają się z bohaterami dramatu i mają szansę się z nimi utożsamić (ewentualnie znienawidzić ich do szpiku kości). Utkana w ten sposób nić sympatii będzie później szargana na prawo i lewo, grając tym samym na emocjach wciągniętego w intrygę widza. Nieco perfidne, ale trzeba przyznać, że szalenie skuteczne. Głównych bohaterów jest tu trójka – nastoletni Andrew oraz jego dwaj kumple z liceum, Steve i Matt. Każdy z nich ma swoje problemy, każdy zmaga z codziennością i snuje jakieś plany na przyszłość. Jeden zbiera pieniądze na lek dla umierającej matki, drugi stratuje w szkolnych wyborach, a trzeci próbuje odzyskać zaufanie swojej eks. Brzmi to - i początkowo wygląda - jak typowa opera mydlana dla nastolatków, ale po pewnym czasie okazuje się, że w każdym Skinsie kryje się Misfit. Zorientowani wiedzą, o co mi chodzi ;)
NIESŁAWNI
Ten, kto oglądał trailery, z pewnością wie, że chłopaki w pewien magiczny sposób zyskują supermoce i ruszają w miasto wyrywać siksy na telekinetyczne żonglowanie piłeczkami do ping-ponga (oraz straszyć dzieci lewitującymi maskotkami, przestawiać siłą umysłu samochody z miejsca na miejsce etc. – innymi słowy studencka mieszanka „fun + mayhem” w pełnej okazałości). Jak zwykł jednak mawiać wujek Petera Parkera: „Wielka moc, to wielka odpowiedzialność”! Nie każdy jest w stanie panować nad swoją siłą, a już na pewno nie podczas furii, w którą wpędziła go przygniatająca rzeczywistość. Hulk w takich momentach zrywał z siebie wszystko prócz fioletowych rajtek na gumkę, Human Torch dostawał gorączki, a jeden z bohaterów „Kroniki”… aj, no nie mogę Wam zepsuć tej niespodzianki, sami musicie to sprawdzić. Kontynuując myśl, chciałbym zaznaczyć, że strasznie podoba mi się widoczny tu podział obrazu na umowne rozdziały, gdzie do każdego z nich przypisać można poszczególny gatunek filmowy. Wpierw mamy melodramat dla nastolatków, później wkraczają elementy komedii sci-fi, by na końcu spoważnieć i narzucić dramatyczną maskę mrocznego thrillera (z grzeczności pominę ostatnie pięć minut, gdyż diametralnie psują tak starannie zbudowane napięcie – uznajmy je za scenkę dodatkową i, niejako, wypadek przy pracy). Historia jest być może naciągana, ale kompletnie angażuje widza, oferując mu pełen zwrotów akcji i ciekawych rozwiązań scenariusz. Wątek wykorzystywania mocy w celu czynienia zła, uzasadnionego niesprawiedliwością świata, przypomina mi nieco podobną problematykę poruszoną już w „X-menach”, czy świetnej grze na PS3, „InFamous”. Cieszy mnie więc fakt, że pokuszono się o dodanie drugiego dna do pozornie błahej historii, gdyż dzięki temu osiągnęła ona nieco dojrzalszą formę, zasiewając w widzu ziarenko refleksji.
GRAND FINALE
W niektórych momentach myślałem sobie „ale byłoby klawo, gdyby poprowadzili teraz historię w kierunku X i zastosowali nieszablonowe rozwiązanie Y”. I co? Za każdym razem twórcy wykazywali się świetnym zmysłem kreowania rewelacyjnej narracji idąc śladem, którym poszedłbym na ich miejscu. Jako widz doskonale wiem, co najchętniej obejrzałbym na ekranie, więc z otwartymi ramionami witałem kolejne twisty fabularne i oryginalne zagrania - w tym te techniczne. I wreszcie doszliśmy do momentu, w którym mogę skomentować stronę audio-wideo. „Kronika” to zdecydowanie jeden z moich faworytów jeśli chodzi o umiejętne dysponowanie budżetem. Jest to o tyle ciekawe, że większość efektów PRZED fantastycznym i zapierającym dech w piersiach finałem jest po prostu mocną średniawką – sceny latania/lewitacji cuchną biedą, a green-screen czuć w nich na kilometr. Natomiast sam finisz to miód, orzeszki, palce lizać! Olejmy już ten króciutki i durny epilog, bo nie warto tracić na niego czasu – gdyby nie on, ocena byłaby zapewne nieco wyższa, ale skoro twórcy postanowili go zachować, pewien niesmak w gębie mi pozostał :P
Wiele już obrazów z perspektywy pierwszej osoby obiło się o moje oczy i wiele z nich poległo, powtarzając w kółko jeden, ograny schemat. Na szczęście „Kronika” to swoisty powiew świeżości, momentami głupawy, troszkę niedopracowany technicznie, ale na swój sposób dojrzały i dowodzący tego, że przy odrobinie chęci można ulepić coś więcej, niż kolejnego przeciętniaka w stylu „Projekt: Monster”. Miejmy nadzieję, że film przyjmie się na tyle, że któregoś dnia doczekamy się sequela. O ile ktoś tylko wymyśli równie wciągającą fabułę – a nie będzie to takie łatwe.
+ FPP Movies are not dead!; nieoczekiwany powiew świeżości od nieznanych twórców (może wreszcie ktoś się na nich pozna); sprytne manipulowanie emocjami widza; film w udany sposób porusza problem zła koniecznego; klimatyczny, efektowny i mocny finał
- większość efektów specjalnych raczej nie zachwyca, ostatnie pięć minut to śmiech na sali, niedociągnięcia scenariusza i niedopowiedzenia fabularne
Ocena: 7.8/10
Słów kilka: Absolutnie nie spodziewałem się po tym obrazie niczego szczególnego, a już na pewno nie filmu, którego z czystym sumieniem będę mógł komukolwiek polecić. Zwiastun wygląda w porządku, ale efekt końcowy całkowicie zaburzył moje sceptyczne nastawienie. Z „Kroniką” jest pewnie troszkę jak z „Efektem Motyla”, którego to mimo wielu wad uważam za mój ulubiony film i swego rodzaju „grzeszną przyjemność” – taka nieco toksyczna, niezrozumiała przez innych miłość, którą chciałbym dzielić się z innymi. Spróbujcie, a nuż złapiecie bakcyla (i oby nic ponadto :P).
----------------------------------
cinemacabra.blog.onet.pl