Nie chce mi się ruszać z domu w Sylwestra więc zazwyczaj jakiś film sobie oglądam. Tym razem był Priest. Cóż można powiedzieć...w sumie to niewiele, bo to wszystko już było, jest i będzie. Cały film robiony według typowego amerykańskiego wysokobudżetowego schematu. Niektóre sceny żywcem przeniesione z innych filmów. Scena kolacji ze złym bohaterem i moment kiedy Lucy zabiera nóż ze stołu to już widziałem w Piratach z Karaibów "Klątwa Czarnej Perły", walki na pustyni i na pociągu przekalkowane z Matrixa, jazda przez pustynię na bajeranckich motocyklach to przypomina mi Final Fantasy "Advent Children"...poza tym patetyczne sceny podkreślone odpowiednią muzyką, drętwe dialogi oklepane do bólu (ciekawe czy jak je na planie wypowiadali to czy się z nich sami śmiali?), wszystko podane w bardzo efektowny sposób...czyli to co Hollywood serwuje nam co rok. W sumie komiks był fajniejszy, taki bardziej mroczny...
Zastanawia mnie tylko jak to jest, że np film "Johnny Mnemonic" który był niskobudżetowy i okazał się klapą oglądałem wiele razy i bardzo lubię do niego wracać natomiast takie milionowe przeboje nad którymi pracuje masa specjalistów od rozrywki filmowej są na jeden raz i do zapomnienia?