I to nie dlatego, że w filmie krew się leje. Masakrą jest to, że ktoś to nakręcił, ktoś w tym zagrał i że ktoś puścił to dalej! Takie gnioty powinno się kazać oglądać za karę. Gra aktorska tak słabiutka, że aż to było przykre. Scenariusz jeszcze słabszy. Na początku miałam delikatne skojarzenie z "Fatalnym zauroczeniem", ale szybko mnie odbiegło. Główny bohater to nie dość, że zwykły palant, to jeszcze totalny kretyn. Nie potrafi poradzić sobie z dwiema gówniarami, zwłaszcza że miał co najmniej kilka okazji. A na koniec potyka się bez mała sam o siebie... Współpracownik jego żony tym bardziej (naprawdę - koleś ratował rzeźbę zamiast człowieka!!!). Ani to straszne (jak wspomniane "Fatalne zauroczenie"), ani śmieszne. To nawet nie przestroga (naprawdę porządny facet nie potrzebuje przestróg, żeby być wiernym). Ten film potwierdza stereotyp, że Amerykanie to idioci, i że na każdym kroku można tam spotkać zwyczajnego świra. Jakby było mało - kolejny tytuł z cyklu: "jak nie tłumaczyć tytułów filmów". Jedyne, co w tym gniocie zasługuje na plus, to jedno (tylko!) zdanie, które wypowiada syn głównego bohatera na końcu filmu. Strata czasu, nic więcej.