W kategorii poprawności politycznej twórcy "Lakieru do włosów" osiagnęli mistrzostwo. Nie mam pojęcia, jak ktoś dał rady wpakować do jednego scenariusza tyle farmazonów. Oh, jakież to piękne i pokrzepiające. Szkoda, że takie śmiesznie banalne. Można by było jeszcze obejrzeć ten film w miarę przyjemnie, gdyby był zabawny, a nie jest w ogóle. Obsada też się nie popisała - nawet poległ Travolta, który zdawał się być najjaśniejszym punktem filmu. Widocznie nie podołał tej "trudnej" roli, kilka kobiecych min i dobra charakteryzacja nie wystarczą. Kolejna sprawa to piosenki, które są marnej jakości, na dodatek podczas seansu odniosłem wrażenie, że wciąż słucham jednego i tego samego utworu, tylko ze zmienionym tekstem.
Dlaczego więc dałem aż cztery gwiazdki? Sam tego nie rozumiem - jedyne momenty warte uwagi, to te, w których występuje jak zwykle świetna Michelle Pfeiffer (tym razem barrrdzo zła). Smutne, bo jednak spodziewałem się czegoś ciekawszego.