Zawsze czuję niesmak, gdy tytułem filmu jest słowo o dużym znaczeniu symbolicznym, ale film okazuje się... nazwijmy to po imieniu - słaby. A ten niesmak bierze się stąd, że teraz nie można będzie nakręcić dobrego filmu pod tym tytułem. Tytuł został zmarnowany.
Podobnie jest tutaj, w „Life”. Po takim tytule (i sprawnie zrobionym zwiastunie) spodziewałem się ciekawej „dyskusji” o życiu w kosmosie. Ale wyszło, jak wyszło.
Ja wiem, że ten film to thriller i produkcja rozrywkowa, ale można było wrzucić do filmu cokolwiek, co dałoby do myślenia. A tak mamy słabe dialogi, nic istotnego właściwie się nie dzieje. Jest głównie bieganina po stacji kosmicznej i wciskanie różnych przełączników. A na koniec mamy znowu „biednych azjatyckich rybaków”, którzy widzą, że cos spadło z nieba. Już to gdzieś widziałem.
Dobrze wypadł Ryan Reynolds. Scena jego śmierci, mimo, że minimalistyczna, wyszła – jak dla mnie – bardzo przejmująca.