Bardzo lubię serial "Pitbull" wobec tego podczas całego seansu miałem nieprzyjemne uczucie dysonansu poznawczego. Postać Zaranka naprawdę dziwna była, taka jakby z innego świata. Aktor, który się w niego wcielił po prostu odtwarzał rolę Anthony'ego Hopkinsa jako Hannibala Lectera. Chodził sobie w całkiem czystym garniturku po wsi, głos odpowiednio modulował, przybierał dramatyczne pozy, mówił bardzo elokwentnie - zabrakło tylko, żeby cytował klasycznego filozofa. Ciągle się pytałem, na jakiej uczelni studiował ten koleś? No i co on robi na wsi?
W "Pitbullu" to był taki pijaczyna, obdartus i tchórz, po prostu chory na umyśle mocno, no a w "Linczu" aktor odtwarza psychopatę z amerykańskiego thrilleru. To nie tylko wina Komasy, ale też reżysera. Czemu nikt przed produkcją filmu nie usiadł i nie zastanowił się, skąd Hannibal Lecter miałby się wziąć na polskiej wsi?