Chyba mało kto nie słyszał o wydarzeniu na podstawie, którego zrealizowano ten obraz, bo swego czasu trąbiły o nim
wszystkie media. Dla przypomnienia: w pewnej wsi w województwie Warmińsko - Mazurskim, przez wiele miesięcy
mieszkańcy byli zastraszani i terroryzowani przez jednego, sześćdziesięcioletniego mężczyznę. Budził on popłoch we wsi
i jej okolicach, bezkarnie posuwając się do coraz śmielszych i brutalniejszych czynów. Mieszkańcy wielokrotnie apelowali
do lokalnej policji z prośbami o pomoc w uspokojeniu niebezpiecznego sąsiada, jednakże służby trywializowały
zagrożenie i nie odpowiadały na wezwania. Mieszkańcy z problemem zostali pozostawieni samym sobie. Wtedy trójka
braci, nie widząc żadnego innego wyjścia z sytuacji, nie chcąc w nieskończoność czekać na pomoc policji, zdecydowała
się na wymierzenie sprawiedliwości na własną rękę. Chcieli powstrzymać szaleńca przez dalszym terroryzowaniem wsi i
nie dopuścić do tragedii, jaka z jego powodu mogła się stać. Jednakże w wyniku ich interwencji prześladowca zmarł, a
oni (wraz z jeszcze dwoma innymi mężczyznami) zostali oskarżeni o morderstwo.
Prawdziwe wydarzenie, które rozegrało się we Włodowie było idealnym materiałem na poważny, mocny dramat, zadający
odważne pytania i nie bojący się szukać na nie odpowiedzi. Film ten mógł być szerszym spojrzeniem na prawdziwą
historię, pełnym opisem wydarzeń, które rozegrały się prawie sześć lat temu. Obrazem, który zbierałby poszczególne
informacje, jakie napływały do nas swego czasu z mediów i w mocny sposób przedstawiał ten kawałek prawdziwego
życia. Mógł być filmem zastanawiającym się jak daleko można posunąć się w obronie samego siebie i swoich bliskich.
Zadającym pytanie czy w pewnych przypadkach wolno wymierzać sprawiedliwość na własną ręką, jak daleko może
wykraczać obrona własna. Gdzie leży ta cienka granica między obroną samego siebie, swoich bliskich, a czynem
karalnym? Mógł być obrazem portretującym zło, któremu chwilami nie sposób się przeciwstawić, wobec którego w
pewnych sytuacjach jest się całkowicie bezsilnym. Obrazem sytuacji z której nie ma dobrego wyjścia, w którym każda
decyzja będzie zła. Mógł być ale niestety nie jest. W tej historii leżał ogromny potencjał, który nie został ani w odrobinie
wykorzystany. Niestety "Lincz" nie udał się i to potwornie.
Przez cały seans miałem nieodparte wrażenie, że twórcy nie wiedzieli jak zabrać się za ten dość trudny temat. Jak do
niego podejść, od jakiej strony najlepiej go pokazać, by w przekonujący sposób wypadł na ekranie. To ich
niezdecydowanie jest niestety okropnie widoczne i psuje ono cały seans, bo powoduje, że film Łukaszewicza jest
strasznie nijaki. To - szczególnie na początku - zlepek nudnych scen, chwilami połączonych jakby zupełnie przypadkowo,
nie tworzących żadnej logicznej czy spójnej całości. Scen, którym nie udaje się odpowiednio wprowadzić w mającą
rozpędzić się akcję, ani skutecznie podnosić napięcie, w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Zupełnie niepotrzebnie
zastosowano tu zabieg zaburzonej chronologii, do tego w sposób strasznie nieumiejętny, przez co raz przeskakujemy co
chwila między przeszłością, a tym co nastąpi, a raz utykamy w jednym czasie na dłużej, zapominając jednocześnie o tym
co dzieje się wcześniej/później. Te podróże w czasie wprowadzają do tej produkcji jedynie niepotrzebny zamęt i chaos.
Obraz ten zamiast wyjaśniać, odpowiednio budować i prowadzić tę historię, rozmywa się na luźne obserwacje, zamiast
intrygować, pokazywać bohaterów z różnych stron, jedynie udziwnia prostą opowieść, która prostą powinna pozostać.
"Lincz” charakteryzuje się niestety jedną z kilku okropnych przypadłości polskiego kina, które przez ostatnie lata, powoli
zaczęło z niej wychodzić, coraz bardziej jej unikać. Mam tutaj na myśli zasadę w myśl której zamiast pokazywać coś na
ekranie, jedynie mówi się o tym co akurat się dzieje lub działo. Twórcy nie dają nam szansy na zobaczenie całych
sytuacji, wielokrotnie jedynie o nich wspominają w nieistotnych rozmowach. Zastępują nam obraz niepotrzebnymi
dialogami, zamiast bez słów zszokować nas obrazem, odebrać nam nim mowę, wolą dosłownie opowiadać przeszłe
wydarzenia. Co więcej sporo scen, w których leżał jakiś, mały bo mały, ale jednak potencjał, urywanych jest tu nagle,
ściemnianych do następnych, zanim dopiero zaczną nabierać na sile, zanim zaczną sie rozkręcać. Inne natomiast, są tu
kompletnie niepotrzebne, bo nic nie wnoszą do historii, służą jedynie jako szybki łącznik ale trwają w nieskończoność i
są nadmiernie przedłużane. Tak jakby twórcy bali się pokazać nam prawdziwe emocje, jakby bali się, ze ich obraz będzie
zbyt mocny i specjalnie go osłabili. A ten nie jest nawet brutalny, jak można było na początku sądzić, bo sceny przemocy
pokazane są tu w nieprawdopodobnie nijaki, bezosobowy sposób. Nakręcone bez pazura, niedbale, jakby były zupełnie
nieistotne.
Nie czuć w tym filmie żadnych emocji, wszystko jest tu powiedziane, dosłownie odegrane. Ile razy na ekranie pojawia się
oprawca, tyle razy aktorzy wcielający się w postacie mieszkańców wsi, robią wielkie oczy, z przerażenia zastygają w
miejscu. I tyle. Ich przeogromny strach o siebie, o swoich bliskich nie udziela się nam w trakcie seansu, nie przechodzi
naturalnie na publiczność. Twórcom niestety nie udało się przetransferować strachu bohaterów na nas, przez co nie jest
on współ odczuwalny, dzięki czemu kolejne minuty z podstarzałym mężczyzną na ekranie byłyby wręcz fizyczną torturą.
Nie udało się to ponieważ o bohaterach wiemy tyle co nic. Ot zwyczajni ludzie, normalni mieszkańcy, niczym specjalnie
się nie wyróżniający. W czasie seansu dowiadujemy się jedynie jak mają na imię, widzimy od czasu do czasu jak z
przerażeniem czekają na kolejny ruch mężczyzny i koniec. Reżyser nie daje nam szansy by się do nich zbliżyć, by móc
odczuwać wraz z nimi tę bezsilność wobec zaistniałej sytuacji, to przerażenie o swoje i innych życie. Co więcej nawet o
samym prześladowcy nie wiemy zbyt wiele. Czemu nachodzi sąsiadów, dlaczego posuwa się do takich czynów, przez co
nawet nie otrzymujemy okazji by spróbować zrozumieć jego zachowanie.
Bohaterowie "Linczu" są tylko wydmuszkami prawdziwych osób, poruszającymi się ciałami. Brakuje w tym obrazie
ewolucji postaci, jakiegokolwiek ich rozwoju. Brakuje przejścia od zastraszonych, zdziwionych postępowaniem
mężczyzny sąsiadów w ludzi zdolnych do morderstwa w obronie własnej i swoich bliskich. Źle wypadają również dialogi,
a raczej szczątki jakie zamiast nich są wypowiadane przez bohaterów, bo inaczej tego nazwać nie można. Do całości
wnoszą one tyle co nic, częściej irytując swoją nijakością i sztucznością niż do czegoś się przydając. Przez większą część
seansu zupełnie nie obchodzi nas los bohaterów, ani to co wkrótce się z nimi stanie. A ponieważ dokładnie znamy tę
historię, wiemy jak się ona skończy, tym bardziej jej rozwój jest mało interesujący. Reżyserowi niestety nie udała się
trudna, bo trudna, ale jednak możliwa do wykonania sztuka, by dobrze znaną historię opowiedzieć w na tyle pasjonujący i
ciekawy sposób, by wydała się nowa, nieznana. By niejako wymusić swoim obrazem abyśmy podczas seansu o niej
zapomnieli i chłonęli jak oryginalną, po raz pierwszy zasłyszaną opowieść. Nie udało mu się wciągnąć w filmową
rzeczywistość, spowodować pełnego w niej zanurzenia na niespełna dwie godziny seansu.
Jakby tego było jeszcze mało, na dokładkę dochodzi jeszcze potworna, podniosła i pompatyczna muzyka, która niszczy
nawet te sceny, które same w sobie nie wypadły aż tak źle. Składa się ona z kilku wciąż, aż do znudzenia, powtarzanych
kompozycji, ani trochę do siebie nie pasujących, zupełnie jakby pochodziły z kilku odmiennych filmów. Takie
niezdecydowanie się na jeden wspólny motyw przewodni powoduje, że co chwila zmienia się klimat tej opowieści, a
przez swoje niepotrzebne rozbuchanie muzyka podnosi ten obraz do zbyt wielkich rozmiarów, przez co sceny, które mogły
być wielkie i niesamowicie silne w swoim skromnym wymiarze, stają się niezamierzenie zabawne. Bo na przykład gdy
bohaterowie jadą starym samochodem po piaszczystych, wyboistych drogach z łopatami i kijami w rękach, a w tle
wybrzmiewa muzyka niczym z zagranicznego widowiska o najwyższym budżecie, to obrazek taki wygląda jak jakaś
okropna karykatura. Aż żal się robi. Na plus (taki prawdziwy, mocny plus) zaliczyć można jedynie trzy punkty tej produkcji.
Dwa występy - Izy Kuny i Wiesława Komasy oraz ładne ponure zdjęcia Witolda Stoka. Za resztę podziękuję.
3/10
Nie wierzyłem w recenzje czytaną w Gazecie Wyborczej. Teraz po obejrzeniu tego filmu, niestety muszę się podpisać pod tą tutaj ( jest całkowicie trafna) ta w Wyborczej była po prostu bardzo wygładzona. Film jest chaotyczny i nudny stanowczo nie polecam. Jedyne co ja zobaczyłem prawdziwego to brak reakcji policji ...
Abstrahując od znajomości autentycznej historii z Włodowa, spróbuj jednak dostrzec w tym filmie prostych, szarych ludzi, którzy po prostu przeraźliwie się boją i nie pojmują, dlaczego system nie działa tak, jak powinien. Są zbyt prości, żeby to ogarnąć. Ich bezładny, zmasowany atak na policyjny radiowóz z prokuratorem w środku to ich jedyny język, jedyna dostępna forma buntu, pierwsze ostrzeżenie i zarazem zapowiedź przyszłego linczu. Zobacz ich. Nie tylko przesuwające się po ekranie sztucznie spreparowane podmioty, które powinny przechodzić obligatoryjnie jakieś złożone moralno - filozoficzne transformacje, egzystencjalne przemiany, tak, żeby widz mógł poczuć się intelektualnie nasycony i zbudowany, obserwując wnikliwie ich tzw. duchową ewolucję. Nazywasz ich „wydmuszkami prawdziwych osób”. Nie bardzo rozumiem na jakiej podstawie. Ten film do wyprowadzania takich wniosków nie uprawnia, a przynajmniej – ich wysunięcie wymaga solidnych dowodów. Opis własnego znudzenia (może uprzedzenia, tak to odbieram) to trochę jednak za mało.
Piszesz: „Brakuje w tym obrazie ewolucji postaci, jakiegokolwiek ich rozwoju. Brakuje przejścia od zastraszonych, zdziwionych postępowaniem mężczyzny sąsiadów w ludzi zdolnych do morderstwa w obronie własnej i swoich bliskich”. Jakiego przejścia brakuje w filmie? Czy w życiu takie momenty „przejścia” są zawsze zauważalne i łatwe do zidentyfikowania? Zawsze można precyzyjnie wskazać, kiedy człowiek przekracza granicę, której przekroczyć nie powinien? W tym obrazie akurat te momenty są wyraźnie sygnalizowane, patrz chociażby scena zgłaszania przez Adama Grada na policji napaści Zaranka – gliniarz, być może z niezamierzoną ironią, przekąsem, pyta: „A co wy sobie tam z dziadkiem nie potraficie poradzić?”. I wiele innych, drobnych, ale czytelnych obrazków. Policjanci, lekarze, urzędnicy, wszyscy oni czują się tylko trybikami systemu i nie za bardzo obchodzi ich, czy globalny mechanizm sprawnie funkcjonuje i nie generuje z wolna jakichś patologii. Gdzie mogę złożyć na pana skargę – pyta dziewczyna chamskiego, choć może nawet nie chamskiego, bezmyślnego raczej, lekarza – w Naczelnej Izbie Lekarskiej, są oddziały w każdym województwie, odpowiada ten od niechcenia z pełną świadomością, że włos mu z głowy spaść nie może. I ten jeden gliniarz, który próbuje coś tam robić, jakoś sprawy porządkować, wprowadzać normalność. Na końcu widzimy go, jak z ironią salutuje swojemu byłemu przełożonemu i smętnie odchodzi w siną dal. System znowu zwyciężył. Kto jest winny? Ocet winny.
„Wydmuszką” nazywasz faceta, który broni swojej żony i dziecka przed wioskowym psychopatą (może zdemonizowanym, ale jednak rzeczywistym); chłopaka, który skacze z mostu, bo nie rozumie, że musi iść do więzienia na parę lat, chociaż przecież tylko bronił swoich bliskich, bo policji nie było - on tego nie ogarnia; kobietę, która najpierw dzwoni po policję, ale za chwilę pod wpływem realnej groźby bandziora (noża na szyi) dzwoni ponownie i wszystko odwołuje. Woli żyć, mieć spokój, nie mieszać się. To jest jak u Hłaski: wszyscy byli odwróceni, od najmniejszego szaraczka zaczynając, a na panu prokuratorze z prokuratury okręgowej kończąc. Ale spójrzmy też na samego Zaranka – zastanawiałeś się, dlaczego ten gość kolekcjonuje wycinki z artykułów na temat wnoszenia skarg indywidualnych do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka? Czego byś się chciał o nich jeszcze dowiedzieć? Czym się każdy z osobna kierował, co nimi powodowało, jaki był główny powód rzucenia się z łopatą na wioskowego terrorystę? Odpowiedzi na te pytania na ekranie padają. Drążyć głębiej, żeby widza mocniej poruszyć, nawet za cenę wiarygodności opowieści? Czemu nie. Ale stąd już całkiem niedaleko do cynizmu. Tego filmu nie da się tak łatwo spławić i zbanalizować. Trudno jednak uniknąć pytania, co ja bym zrobił, gdybym tam, wśród tych ludzi, był. Tak, wiem, ja na pewno nie siedziałbym z założonymi rękami, działałbym, pisał skargi na policję, interweniował. Z pozycji kinowego fotela moje stanowisko w tej sprawie jest ugruntowane i nieodwołalne. A zresztą, ja wśród jakichś tam zahukanych wieśniaków? Przecież sami sobie winni, trzeba być asertywnym, no nie? Ten film można śmiało postawić obok „Długu” Krauzego i „Chrztu” Wrony. Uderza w te same struny, podobnie irytuje i niepokoi.
Śmieszna jest Twoja recenzja, sam nie wiesz co piszesz, trochę się motasz. Moim zdaniem film jest naprawdę niezły, zrobiony za głównie państwowe pieniądze, trzymał w napięciu, a gra aktorska była niczego sobie. Informacje, które zawierasz w poszczególnych akapitach są sprzeczne, poza tym miałam wrażenie, że ta recenzja została skopiowana z innego źródła i tylko zmieniłeś tytuł filmu. Skorzystaj z mojej rady lub nie, ale na przyszłość, jak chcesz bawić się w krytyka, to pisz rzetelnie, bo wprowadzasz ludzi w błąd. Pozdrawiam.
W bardzo techniczny i chłodny sposób podszedłeś do tego filmu..często to widzę (zwłaszcza w internecie) o wiele łatwiej jest coś skrytykować, niż spróbować skupić się na pozytywach..to dotyczy różnych sfer naszego życia (mam na myśli Polskę)..ja właśnie chciałem pochwalić muzykę, która powoduje, że mogę lepiej poczuć dramatyzm całej sytuacji niż jakiś psychodeliczny ponury ambient, który ty zapewne wolałbyś widzieć w tym obrazie...odnoszę wrażenie, że chciałbyś by sceny były bardziej brutalne i żeby widz próbował lepiej zrozumieć "upadłego dziadka"..ja uważam, że jest to całkowicie zbędne, ponieważ okrucieństwa nie brakuje we współczesnym kinie a postaci takich jak on nie należy rozumieć tylko eliminować ze społeczeństwa (a, że prawo na to nie pozwala, to już jest temat na inną dyskusję)..gdyby rozwinąć historię wszystkich postaci i pokazać kawałek życia każdego we wsi, to dopiero byłaby historia (założę się, że narzekałbyś na zbędne przydługie nikogo nie interesujące sceny z życia nieciekawych rolników)..znastwo tematu z jakim piszesz tą recenzję pozwala mi przypuszczać, że dałbyś radę zrobić lepszy film..śmiało czekamy na twoje śmiałe, ciekawe i nowatorskie obrazy..
"Bo na przykład gdy
bohaterowie jadą starym samochodem po piaszczystych, wyboistych drogach z łopatami i kijami w rękach, a w tle
wybrzmiewa muzyka niczym z zagranicznego widowiska o najwyższym budżecie, to obrazek taki wygląda jak jakaś
okropna karykatura. Aż żal się robi. "
Rzecz gustu.Mi ta akurat scena bardzo przypasowała,do czego przyczyniła się w głównej mierze właśnie ta nuta.
Widzę,że masz podejście jak Jarek Kaczyński- jak cos mi się nie podoba- to znaczy,że na pewno jest złe...
"milczący" to rzeczywiście człek z gatunku J.Kaczyńskiego. złe to jest i nie pozwole - ale co? - jeszcze nie wiem ale nie pozwole. według mnie zbyt surowo oceniony film. Pan milczący to scenarzysta,reżyser,scenograf i kompozytor w jednym, a raczej z jego postu wynika, iż jest niedoszłym specjalistą każdej z tych dziedzin zwanym potocznie - frustrat - pewnie w życiu mu nie wyszło.
warcając do filmu - całkiem niezły (wg mnie) ale reżyser ma jeszcze czas na dopracownie swego warsztatu - to jego pierwszy film. Brakuje mi dłuższej końcówki(wybrzmienia emocjonalnego) w całym obrazie, ale ogólnie film zrobił na mnie wrażenie - szczególnie sceny z Zarankiem i nie potrzebowałem więcej okucieństwa było je czuć w "powietrzu". daje do myślenia, a w człowieku budzi sie chęc wejścia w ekran i przeprowadzenia męskiej rozmowy z Zarankiem
polecam film. moja ocena 7/10
Od dawna zastanawia mnie czemu tak się dzieje, że gdy skrytykuje się jakiś film, napisze o swoich negatywnych odczuciach względem niego, w odpowiedzi od razu rozwija się dyskusja na temat osoby piszącej. Pojawią się moje ulubione, wyssane z palca, domysły na temat niespełnienia autora w danej dziedzinie, a także czasem oskarżenia o bycie Żydem, gejem itd. itp. Jarosław Kaczyński to nowość. Interesujące, naprawdę. Tak jakby na forach dopuszczany był tylko jeden rodzaj wypowiedzi - pozytywny. A gdy się komuś coś nie spodoba, broń Boże o tym napisać! Lepiej zamilknąć i się nie udzielać albo wpisać się w ogólny trend. No chyba, że chce się poczytać na temat swojego życia i swojej osoby.
Pozdrawiam wyżej komentujących.
panie "milczący" osobiście nic do Pana nie mam. ale uważam że recenzja jest nazbyt surowa dla tego filmu - stąd tez moje wylewne wypowiedzi na temat Pana znajomości wszystkich dziedzin filmu, które Pan skrytykował pokolei. nie napisałem aby się Pan nie wypowiadał a tylko odniosłem się do Pana tekstu, jezeli obraziłem i dotknęło cos Pana osobiscie - Przepraszam i pozdreawiam
Kompletnie się nie zgadzam z tą recenzją. To chyba jakieś uprzedzenie do polskiego kina. Jedyne czego w filmie brakowało to ograniczenie się do tej jednej historii przez co zachowania bohaterów nie są uniwersalne dla innych sytuacji. Jest to jedynie relacjonowanie historii, a można było unieść się ponad to i w bardziej krytyczny sposób pokazać paradoksy polskiego prawa oraz to gdzie jest granica samosądu.
Ogromnym plusem są emocje towarzyszące podczas oglądania filmu, przynajmniej ja je czułem. Oraz bardzo dobra muzyka. No i film jest zrealizowany na faktach.
Z mojej strony to nie jest żadne uprzedzenie do polskiego kina. Pierwsze z brzegu: "Sala samobójców" 8,5/10, "Czarny Czwartek" 8/10, "Chrzest" 7/10.
Powiem Ci tylko tyle "wielki znawco i krytyku filmowy" i weź to sobie do serca: oglądaj mniej Hollywood.
Śmieszna jest Twoja recenzja, sam nie wiesz co piszesz, trochę się motasz. Moim zdaniem film jest naprawdę niezły, zrobiony za głównie państwowe pieniądze, trzymał w napięciu, a gra aktorska była niczego sobie. Informacje, które zawierasz w poszczególnych akapitach są sprzeczne, poza tym miałam wrażenie, że ta recenzja została skopiowana z innego źródła i tylko zmieniłeś tytuł filmu. Skorzystaj z mojej rady lub nie, ale na przyszłość, jak chcesz bawić się w krytyka, to pisz rzetelnie, bo wprowadzasz ludzi w błąd. Pozdrawiam.
hej milczacy , skoro wywaliłes tak długiego posta w reakcji na tego filma to znaczy ze nie byle co tak skopałes - a jak cos jest nie byle co to z reguły skrajne reakcje wywołuje. w mojej głowie równiez. czyli schowaj swoja ocenę w swoją zaściankową głowke i spójrz na ten obrazek z innego punktu widzenia. np z takiego w którym nie masz najmniejszego pojecia (ani mru mru ) o całej historii i generalnie nie jestes małolatem z tubą popcornu w rekach na każdym seansie. fajnie jakbys czasem wyjechał za miasto i zatrzymał sie na jakiejs wiosce. Fajnie kaby ktos przypadkiem znalazł problem w twojej tam obecnosci. Fajnie byłoby posłuchac... a moze nie bo pewnie zaczałbys ściemniac... ale gdyby ktos nie wiem nagrał jak sie zachowujesz itd itp osacr tu nie grozi ale nominacja za posta na póltorej ekranu sie należy. pa
Ocena filmu jest dość surowa, ale kompozycja recenzji jest bez zarzutu, krytyka poparta argumentami, a całość tekstu oraz film, któremu tekst jest poświęcony, dokładnie przemyślane.
Zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje recenzje. Może spróbujesz w "Powiększeniu"? Powodzenia!
nie rozumiem zarzutu "achronologii". są tu ledwie dwie płaszczyzny czasowe które się przeplatają, posunięcie imo najzupełniej trafione.
a jeśli można spytać to które sceny są kompletnie niepotrzebne?
a odpowiadając na Twoje pytanie, żeby nie pozostać dłużnym: czemu nachodzi sąsiadów? taki ma sposób na zdobywanie pieniędzy - pierwszy powód, większość dorosłego życia siedział w PRL-owskim więzieniu - drugi.
P.S.
nie wiem w czyim imieniu ta konkluzja, że nie obchodzi "nas" los bohaterów przez większość filmu, bo mnie akurat interesował, a o tym jak film będzie się kończył też nie miałem wiedzy.