n the Bridge/ 1998
wystarczy wspomnieć "Dym" czy "Brooklin Boogie". Co do "Lulu na moście", to również niezły film, tyle że bardziej niepokojący, wymykający prawom logiki czy zdrowemu rozsądkowi. Jest analizą ludziej duszy w momencie, gdy życie zdaje się uchodzić w jakąś nieznaną stronę.
Izzi (w tej roli jak zwykle bezbłędny H. Keitel) - saksofonista jazzowy, podczas jednego z występów w klubie zostaje przypadkowo postrzelony. Leżąc na deskach sceny doświadcza czegoś niezwykłego... zaczyna żyć, leczy rany, zakochuje się jak szczeniak - wszystko niby przypadkiem i w jakimś zwiazku z tajemniczym kamieniem. Oprócz wielkiej miłości przytrafia mu się i wielka spowiedź w jakiejś tajemiczej celi (dr Van Horn w wydaniu W. Dafoe doskonały). Rozpamiętuje chwile z życia, gdzie nie świecił specjalnie przykładem. Ale zauważa, i to ze zdziwieniem, że od chwili postrzału zmienił się - czuje więcej i głębiej. Jest jakby lepszym człowiekiem, pełniejszym. Po doświadczeniu tej przemiany czas zamiera i znów znajdujemy się w klubie, i widzimy jak Izzi leży na scenie. Ten sam a inny, przygotowany na to, co czeka go w karetce. Najważniejszą w życiu podróż.