Lipa. To jakby zeskrobać jedynkę ze wszystkiego, co było w niej interesujące i zostawić z niej tylko te najbardziej oczywiste aspekty – niewspółgrające odbicia w lustrach, krwawe morderstwa i straumatyzowanego bohatera, który próbuje rozwikłać zagadkę, kiedy cała reszta mu nie wierzy. Po co ten film? To już było i to zrobione dwa razy lepiej. Bohater kompletnie od czapy i nie umywa się do roli Kiefera Sutherlanda. Klimatu brak, a to właśnie on był największym plusem pierwszej części. Twórcy potrafili tam wytworzyć pewne napięcie, zdjęcia były bardzo dobre. A tutaj mamy parę pustych, zwyczajnych korytarzy, które nie pozwalają odróżnić tego filmu od setek innych. Budynek jak każdy inny – tak, to bardzo odróżnia oba te filmy. Sekret w tle – no chyba nie musimy się przekonywać, że w jedynce był ciekawszy od tego, co zaserwowano nam tutaj. Rozwiązania tej historii możemy się domyśleć znacznie wcześniej więc zakończenie w żaden sposób nie zaskakuje. No i finalnie czuć też niestety, że film nie miał wystarczającego budżetu jak na efekty, których ukazania próbował się podjąć. Były w tym filmie ze dwie czy trzy sceny (w szczególności ta z dekapitacją bohaterki pojawiającej się w lustrze przed głównym protagonistą) gdzie… nomen omen… można się złapać za głowę widząc te okropnie niedopracowane CGI.
Jest to idealny przykład filmu zbędnego, dużo słabszego od oryginału, opowiadającego bardzo prostą historię, bo skupiającego się raczej na „straszeniu” widza najbardziej ordynarnymi sposobami.