Moje pierwsze wrażenie było takie, iż reżyser naśladuje stylem i klimatem Davida Lyncha.. Konkretnie - od razu miałem przed oczami obraz "Mullholland Drive". Wszystko to przez sposób przenoszenia filmowej rzeczywistości w fikcję, następnie wyobraźni głównego bohatera z powrotem w zagmatwaną rzeczywistość plus te wszystkie skomplikowane zawiłości, analogie, odniesienia, filozofie bez których film byłby uboższy i niewątpliwie - pozbawiony wszelkiego sensu.. Sam iście metaforyczny, a zarazem metafizyczny wątek podsunął mi jeszcze jeden tytuł - "The Fountain" Aronofsky'ego. I tak oto Coppolla stworzył coś na miarę swoich dotychczasowych osiągnięć wyjątkowego, coś co na tle fincherowskiego benjamina buttona wypada.. no wlaśnie jak? w moim odczuciu doskonale. doskonale bo film ten jest autorską mieszanką wybuchową, która co prawda dla jednego widza będzie ucztą nie do zniesienia, a dla drugiego - takiego, który podobnie jak ja stawi czoło tej pozycji do samiutkiego końca - może się okazać dziełem wyjątkowym. Jest to sztuka z krwi i kości na ekranie, do tego genialny Tim Roth - talent rodem z wytworni Tarantino ("4 Pokoje" i "Wściekłe Psy"), i wcale nie ustępująca mu Alexandra Maria Lara.. Cóż, jak dla mnie bombowa opowieść o tym jak król śnił o zostaniu motylem, który śnił o zostaniu królem, który śnił o zostaniu motylem...