A początek był frapujący. Oto stary, 70-letni profesor zostaje trafiony piorunem. W ciężkim stanie trafia do szpitala. Na miejscu okazuje się, że Dominic Matei w zadziwiający sposób nie tylko przeżył, ale również zaczął młodnieć. Mało tego, jego umysł zaczyna dosłownie wchłaniać wszelaką wiedzę. Dominikiem interesują się naziści w celu wykorzystania jego mocy. Profesor musi uciekać, ciągle ukrywając się i zmieniając swoją tożsamość. Pewnego razu spotyka kobietę, która przypomina mu miłość z bardzo odległych lat...
Brzmi dobrze, ale w rzeczywistości wcale aż tak dobrze nie jest. Opowieść przedstawiona w filmie jest przesiąknięta metafizyką, niekiedy poplątana i nie łatwa do rozszyfrowania. Nie brakuje w filmie filozoficznego bełkotu od którego może rozboleć głowa. Wątek miłosny nadmiernie rozwlekły i choć na swój sposób ciekawie opowiedziany, to jednak bardzo kiczowaty. Poza tym, sporo klisz typu, początek i koniec, reinkarnacja, chęć bycia wiecznie młodym, ciągłe poszukiwanie odpowiedzi, przemijanie, nieustanny brak czasu, obsesyjna chęć poznania... To wszystko już było w wielu innych produkcjach.
Aktorstwo nie jest nadzwyczajne. Tim Roth na przyzwoitym poziomie (czasami nawet i więcej niż przyzwoitym, ale tylko czasami). Alexandra Maria Lara ładnie wygląda i w zasadzie nie najgorzej poradziła sobie z rolą, ale ogólnie bez jakiejś większej rewelacji. Bruno Ganz też specjalnie nie zachwyca. Za to niezłe są zdjęcia i muzyka.
Metafizyczna bajka? Owszem. Miejscami ciekawa? Jak najbardziej. Jako całość jednak mocno rozczarowująca. Niestety, Coppola po tak długiej przerwie nakręcił kunsztowną bo kunsztowną, ale jednak popelinę. Na całe szczęście ten wybitny reżyser jest w tak komfortowej sytuacji, że nie musi już niczego udowadniać.