Ten film udaje komedię, udaje typową amerykańską płaską produkcję, zwodzi widza niewinną muzyczką i obrazkami rodziny na początku (aby bezboleśnie dojść do kompozycji i wizji Mansona). Dialogi (genialnie) pisane są tak, aby z wierzchu przypominać coś bardzo typowego, nie wymagającego refleksji (jak to jest we wspomnianych typowych produkcjach)- nieprzygotowany widz nie zauważy w nich nic nadzwyczajnego, wystarczy jednak lepiej się przypatrzeć, mieć na uwadze celowość tej konwencji i po chwili widać moc filozofii i prawdy jaka z nich płynie. Ten film ma uderzyć obuchem, ale na tyle wyrafinowanie, żeby tylko Ci, których stać na głębszą refleksję zrozumieli o co chodzi. Tak jak podejście Charliego- z wierzchu hipisowskie i niewinne, kryje w sobie ogromną moc. To od widza zależy czy po zakończeniu seansu pozostanie z wrażeniem 'ocho komedia, typowa' czy też zrozumie co tutaj się tak na prawdę zdażyło.