Moim zdaniem film jest taki sobie.Muzyka na początku w ogóle nie wprowadziła mnie w klimat tamtych czasów czego od tego rodzaju filmów oczekuje. Do myślę że najsłabszym ogniwem tego obrazu jest właśnie Kirsten Dunst - w niektórych scenach wygląda jak typowa nastolatka która dopiero co wstała i idzie myć zęby do łazienki.Zdecydowanie nie pasuje jej ta rola.
Jeśli chodzi o Kirsten Dunst - ja też odniosłam takie wrażenie.
O niebo lepiej w podobnej roli sprawdziła się Keira Knightley ("Księżna").
A ja mam wrażenie, że właśnie o to chodziło, żeby wyglądała jak nastolatka, podobną funkcję miała odegrać "nowoczesna" muzyka. Zdecydowanie reżyserce chodziło o to, żeby Marię Antoninę uwspółcześnić i to mi się akurat podobało. Widz miał zobaczyć nie upudrowaną królową, ale dziewczynę, która tak jak każdy chce korzystać z młodości ile się da. Za taki pomysł "Maria Antonina" ma plusa, ale jako całość podobała mi się średnio, gdyż jeden dobry pomysł na cały film to za mało. Jeśli chodzi o filmy ukazujące XVIII-wieczny dwór francuski i jego zepsucie to "Niebezpieczne związki" biją ją na głowę.
Mnie również się to uwspółcześnienie podobało, jednak w całym filmie czegoś mi brakowało, nie zachwycił mnie. Ciekawie było obejrzeć wersję Marię Antoninę jako normalną kobietę, a nie lancpudrę, jaką jest zwykle przedstawiana.
Jak dla mnie "Maria Antonina" to próba pokazania historii XVIII-wiecznej Francji w łatwo przyswajalnej dla młodzieży wersji instant. Masa niewyeksploatowanych wątków (chociażby konflikt Marii Antoniny z Madame du Barry pokazany bardzo powierzchownie), które zastąpione zostały chaotycznie zmontowanymi i nic niewnoszącymi do fabuły ujęciami. Reasumując - zastępy gwiazd, muzyka dobrych zespołów w tle (choć w zestawieniu z tematem filmu tworzy rażącą sprzeczność) czyli gustownie opakowane pudełko z pustką w środku.
Zgodzę się - reżyserka nie do końca wiedziała, na czym się chce skupić i wsadziła w film wszystko po trochu. Z jednej strony chciała pokazać jaki to dwór w Wersalu był zepsuty i wyuzdany, ale z drugiej bardzo zależało jej, żeby Maria Antonina była przez widza polubiona, więc robi z niej zagubioną sierotkę. Z tego co mi wiadomo z historii, to królowa była kawałem cholery i nie na jednym kochanku się skończyło. Ale to już pewnie by się kłóciło z wizją reżyserki, która koniecznie chciała z niej zrobić pozytywnego bohatera. W każdym razie w fabule w zasadzie brak punktu kulminacyjnego, a w filmie tego typu powinien być, więc mimo że dość przyjemnie się to ogląda, pozostaje niedosyt.