Sięgając po film „Terrifier”, nie oczekiwałam cudów, czy przesadnie ambitnej fabuły. Z pewnością jednak nie spodziewałam się czegoś tak bezbrzeżnie głupiego. Tandetny slasher wypchany gore to nieco za mało, by zasługiwać na uznanie.
W telewizji po raz pierwszy zaprezentowana zostaje ostatnia pozostała przy życiu ofiara maniakalnego mordercy. Kompletna deformacja twarzy wygląda jak wyjęta z najgorszego koszmaru… Dwie dziewczyny w noc Halloween natrafiają na dziwnego czarno-białego klauna. Jawi się jako nieśmieszny natręt, który wybrał nietypowe wdzianko. Gdy jednak chcą wracać, okazuje się, że ktoś przebił im oponę. Podczas oczekiwania na siostrę jednej z nich, rozpętuje się brutalne piekło, w którym cierpienie nie mieści się w standardowych granicach.
„Cukierek albo Psikus”, w którym debiutował Klaun Art, oferował strach i niepokój w swej pokrętnej konwencji. Tutaj nie ma nic z tego klimatu. Są hektolitry krwi, obrzydliwy sceny, które nie mają zbyt wiele sensu. Czy jest to szokujące? Może dla wrażliwych. Nie stoi jednak za tym absolutnie żadna treść. Gore nie stanowi środka przekazu, jest samym centrum tej historii. Niczego więcej tu się nie uświadczy. Nie ma motywów działań żadnego z bohaterów, brakuje kompletnie sensu, z kolei oglądanie brutalności dla samej brutalności jawi się jako bardzo prostacka i niemal zwierzęca rozrywka.
Realizacyjnie to wciąż bardzo niskobudżetowa produkcja. Zdjęcia są w miarę przyzwoite, choć efekty wyglądają na nich miejscami niesamowicie tandetnie. Nie ma tu jakichś oryginalnych zagrań kamerą, scenografia też jest dość byle jaka. Z wizualiów do pewnego stopnia nieźle wypada charakteryzacja, która ma w sobie nieco oryginalności. Zawiódł mnie dźwięk – mając na uwadze wcześniejszy film w reżyserii Damiena Leone, spodziewałam się czegoś lepszego. Ten w „Terrifier” wypada dość płasko. Mówiąc o aktorach… Jest źle, jest pusto. Jedyny powód, dzięki któremu można się „zachwycić” grą Davida Thorntona w roli mordercy, wynika pewnie w dużej mierze z tego, że nie ma on absolutnie żadnych linii dialogowych, a makijaż sam w sobie sprawia komiczne wrażenie, co skutkuję rozbawieniem w niektórych scenach. Nie wiem, czy samo bycie przebranym za karykaturę to jakiś wielki wyczyn, ale prawdopodobnie nie.
Jestem rozczarowana, nawet bardzo. Gdyby klimat był bardziej tajemniczy i mniej prostacki, to „Teriffier” mógłby być przynajmniej niezłym filmem. Realnie to jednak pusta rozrywka, która nie zasługuje na szczególne pochwały. Z mojej strony naciągane 5/10 – z pewnością nigdy nie wrócę do tego filmu.