Mam jakąś dobrą serię. Kolejna animacja, która bardzo mi się podobała. Przede wszystkim wylewająca się z ekranu Szkocja w przerysowanej postaci! Genialny akcent! Oglądanie z polskim dubbingiem zabiera połowę zabawy. Poza tym prześliczne animacje. Włosy, tkaniny, sam nie wiem gdzie jest jakaś granica, za którą Pixar już nic nowego nie wymyśli. Fabuła ma mniejszy rozmach niż się spodziewałem ale i tak jest świetnie. Polecam.
Dokladnie ,takie filmy jezeli tylko jest mozliwosc oglada sie w oryginale. Akcenty robia swoje ,no i koniec filmu z mumford & sons w backgroundzie ,dla mnie kwintesencja wyspiarskiego folku/country podana w formie ktora przypadnie do gustu sporej czesci odbiorcow ktorzy wczesniej nie mieli najlepszego zdania o takiej muzyce.
Tak powiadacie? Obejrzałam z dubbingiem i bardzo się rozczarowałam. Animacja piękna, ale celtyckości mało, pozawarstwą wizualną. Jedyny motyw, jaki się przebił, to książę i sposób uwolnienia go od zaklęcia.
Bez porównania z "Sekretem Księgi z Kells", mimo że Merida to uroczy rudzielec.
Doprawdy większość widzów FilmWebu lubuje się w oglądaniu w oryginale filmów? Szwedzkie i chińskie też? Dopiero wtedy czuć klimat filmu? W innym wypadku nie? Pomijam fakt, że to film "rodzinny", czyli poszły/obejrzą na DVD całe rodziny - dorosłych oglądających samodzielnie ten film będzie mało. Zresztą na DVD można go już obejrzeć w oryginale.
Nie wiem jaki procent widzów z FilmWebu/w Polsce jest w stanie oglądać filmy angielskie w oryginale i jeszcze wychwytywać niuanse związane ze szkockim akcentem, ja do nich niestety nie należę, ale podobne żale traktuję w podobnym stopniu jak żale grup zawodowych, które zauważają uproszczenia w filmach (pracownicy IT, prawnicy, lekarze itd.)
Porównując listy dialogowe w innych filmach Pixara na plus wypadają polskie ścieżki w porównaniu do angielskich - przynajmniej pod względem treści - nie wiem, Meridy jeszcze nie oglądałem, być może rzeczywiście polska linia dialogowa jest tak kiepska jak polska linia w Snatchu, która wcale nie uwzględnia ewidentnych różnic w mowie brytyjskich Cyganów.
Trochę przesadzasz. Wszystko zależy od konkretnej produkcji. Przynajmniej dla mnie. Shrek jest dużo lepszy w polskiej wersji mimo, że oryginał jest dobry. Epoka lodowcowa - wolę angielską wersję, bo o ile rodzima też ma fajne głosy, o tyle tłumaczenie leży. Choćby, na chwilę zostawiając bajki, Asterix i Kleopatra z Pazurą to już mistrzostwo świata. Dlatego to nie jest tak, że zawsze i wszędzie wolę oryginał. Nie.
Wszystko zależy od ilości pracy i kasy włożonej w realizację dubbingu. Nie wiem jak będzie z Meridą, nie widziałem polskiej wersji ale np. Gdzie jest Nemo to porażka. Nie dla dzieci, bo wiadomo, one nie czytają jeszcze napisów. Dla mnie to ma znaczenie. Dlatego nie mam pojęcia co można zrobić, żeby oddać tak specyficzne szkockie gaworzenie używając naszej mowy.
Generalnie jednak wolę oryginalne wersje, bo mam spaczenie z gier komputerowych gdzie 90% polonizacji jest robione na odczepnego przez aktorów z ulicy, czytających teatralnym, uniesionym głosem :P
Nie, nie przesadzam. Zapominasz, że wszystkie kreskówki (99%) są tak robione, by obejrzały je rodziny - to filmy rodzinne. 99% komedii łatwiej się ogląda, gdy słyszy się język ojczysty - oczywiście fajnie jest, gdy rozumiesz dwa i więcej języków, ale to jest mały procent populacji. Pewnie kilka promili.
Co do "Gdzie jest Nemo" - myślisz o australijskim akcencie? Czy to ma znaczenie? Dla mnie kompletnie żadnego - zwykle kreskówki Pixara oglądam w wersji z dubbingiem i porównuję z tekstem oryginalnym - nie widzę niczego, co bym tracił nie oglądając wersji oryginalnej. Żarty też są często takie sobie lub do mnie nie trafiają, bo jestem z innego kręgu kulturowego. To tak jak słynny skopanie tyłka w Shreku.
Nie kręci mnie też to, że głosy w wersji oryginalnej należą do gwiazd Hollywood.
Pamiętam za to "Ja, Klaudiusz" z dubbingiem w Telewizji Polskiej, który zdobył uznanie w BBC za jakość dubbingu. Ale nie mam też nic do dubbingu w części odcinków Harrego Pottera.
I jeszcze jedno - nie mam nic przeciwko lektorowi - w filmach z dowolnego kraju - z dowolnym językiem. Nie mam problemu z tym, że słabo słyszę Norweski/Szwedzki/Fiński/Czeski/Niemiecki/Angielski/Duński/Francuski - nie czuję, bym tracił coś z ducha tych filmów, bo bohaterowie nie mówią w konkretnym języku, tylko po prostu mówią.
Chciałbym zobaczyć film ToyStory 3 w hiszpańskiej wersji językowej i takich filmów jest bardzo mało, gdzie rzeczywiście język ma znaczenie.
Spektakle teatralne też chciałbyś oglądać tylko w oryginalnym języku autora? Nie czytujesz książek po polsku, tylko w językach oryginalnych? No to gratuluję, ja poza angielskim i rosyjskim nie jestem w stanie przeczytać w innych, choć i te dwa języki nie są moją mocną stroną.
No to się nie zrozumiemy, bo dla mnie jakość dubbingu Potterów jest żenująca. Po prostu tak słaba, że uszy krwawią. Tam gdzie w oryginale mówi nastolatek z pewnym uczuciem u nas mówi dziecko dwa razy młodsze (albo taki głos), bo to przecież dla dzieci. U nas nie patrzy się na pewne niuanse.
Nie ma znaczenia dla mnie Holywood i gwiazdy. Nie wiem kto robił Gdzie jest Nemo i żaden australijski akcent mnie tam nie kręcił. Obejrzałem obie wersje i u nas znów, na siłę te głosy jakieś takie przesadnie i na siłę dziecięce i jakby z dobranocki.
Nie zgadzam się też z promilami. Teraz angielski jest już w przedszkolu, w internecie, nasze pokolenie już w sporej mierze zna ten język, a kolejne będzie go używało jak drugi ojczysty.
Poza tym nie wiem w czym problem? Nie robię z tego żadnego fetyszu ani, że niby jestem lepszy, bo wolę oryginał. Po prostu w większości przypadków, w mojej opinii, oryginał wypada lepiej i tyle. Lepiej się go słucha, 'grają' lepsi aktorzy (warsztatowo, bo wcale nie muszą to być wielkie nazwiska, jak pisałem - z Nemo nie pamiętam nikogo). Nie jestem dzieckiem, angielski znam więc mogę sobie pozwolić na wybieranie między wersjami i dlaczego muszę słuchać Dody albo Karolaka zamiast lepszych aktorów zza granicy?
Co do reszty to także wolę oryginały. Trylogię Millenium oglądałem po szwedzku, z napisami. Anime też wolę z napisami. Lektor zawsze jest głośniej od dialogów i słabiej słychać emocje w głosie aktorów. Tobie to nie potrzebne ale jak dla mnie - głos aktora wyraża tyle co mina/poza więc tu przy lektorze ja wiele tracę.
Książki czytam po polsku i po angielsku, teatr oglądam po polsku, bo nie kojarzę, żeby u nas grali w innych językach ale też i to jest inna kwestia. Teatr jest niepowtarzalny. Co innego ten sam film i dwa zestawy dźwięku (polskie i angielskie głosy do wyboru), a co innego sztuka na żywo.
I wracając do meritum - fajna bajka o góralach po angielsku, bez akcentu i gwary traciłaby część uroku. Szczególnie dla kogoś, kto odróżnia zwykły polski od góralskiego. Tak właśnie jest z Meridą. Szkocki akcent jest tu tak groteskowo wyolbrzymiony, że nie da się tego powtórzyć biorąc Adamczyka, Dereszowską i Szyca.
No właśnie u nas patrzy się na pewne niuanse. Gdybyś usłyszał "Ja, Klaudiusz" też miałbyś takie samo zdanie jak o Potterze - bo nigdy aktorowi polskiemu nie uda się trafić w "kłapy" aktorów mówiących innymi językami. Zawsze będzie inny głos. Ba, to po prostu będzie dubbing i jeżeli go nie cierpisz to nic tego nie zmieni. Bo jeżeli głosi będzie Ci pasował to coś innego nie.
Zdecydowanie wolę też lektora (dobrego) od najlepszej linii tekstu pod filmem. Tekst pod filmem ma tę przewagę, że można się osłuchać z językiem - pytanie - czy rzeczywiście z każdym jest to konieczne? Wydaje mi się, że jedynymi, w którym lektor może przeszkadzać są te, gdzie jest kilka języków równolegle - np. Toy Story 3 z hiszpańskim Buzza Astrala, a dla starszej widowni np. Kukułka - rosyjski/fiński i chyba lapoński.
No więc, skoro nie akcent w Gdzie jest Nemo to co? W Meridzie szkocki akcent może mieć znaczenie dla osób anglojęzycznych - to ukłon w kierunku dorosłych posługujących się tym językiem lub dostatecznie dobrze go rozumiejących, ale to ciągle jest bajka! Co tak Cię w Gdzie jest Nemo zniesmaczyło?
Anime do mnie nie trafia - nie rozumiem tej kultury, nie przemawia do mnie ich sposób wyrażania uczuć - w animacji, w dźwięku. I skoro wolisz oryginały to dziwię się, że sztuk teatralnych nie oglądasz w oryginalnym języku, bo najlepszy przekład nie będzie oryginałem, a tylko w oryginalnym języku aktor może w pełni wyrazić to, co chciał autor, tak przynajmniej ja rozumiem Twoje wypowiedzi.
Tam, gdzie mamy kontakt z innymi kulturami nie da się płynnie przejść, albo coś jest uniwersalne, albo bez dobrych podstaw nie da się innej kultury zrozumieć. To tak jak ze Snatchem - mogę zrozumieć cały film, poza kwestiami cygańskimi - pytanie co mi da świadomość, że oni tak właśnie mówią? Najlepszą wersję Snatcha oglądałem dawno, dawno temu zanim kupiłem na DVD, wtedy było to DivX ze wspaniale zrobioną wersją napisów przez "amatorów". Oficjalna wersja jest do bani, ale śmiem twierdzić, że da się obejrzeć nawet z beznadziejnymi napisami i zrozumieć film.
Wracając do meritum - nie oglądałem jeszcze Meridy, ale nie oczekuję, że powtórzą szkocki akcent, ani nawet polski z gór. Dlaczego? Bo nie wiem jaki mają akcent Szkoci, a polski góralski tu nie będzie pasował i to chyba tyle. Jak będzie polski góralski to zobaczę, ale jak dla mnie byłoby to zbyt naciągane. Zresztą o czym mówimy - Amerykanie kochają akcent rosyjski i wtrącenia w Jidysz. Rosyjski wyłapiesz (akcent), ale zrozumiesz co znaczą wtrącenia - pojedyncze słowa - w Jidysz?
Nie widziałem "Ja, Klaudiusz" w wersji polskiej ale nawet jeśli to najlepszy dubbing w historii świata nic nie zmieni mojego zdania o Potterze. Widziałem oryginał i próbowałem oglądać naszą wersję - nie da się. Dzieciakom to bez różnicy ale dla mnie te głosy i próba oddania emocji to porażka. I nie zgadzam się, że jak przypasują mi głosy to coś innego nie. Wspomniana część Asterixa, z Kleopatrą też nie trafia w 'kłapy' bo film jest francuski, a dubbing polski jest po prostu świetny. Nie wyobrażam sobie tego w oryginale oglądać.
Osłuchiwanie się z językiem nie jest konieczne. Dlaczego to wszystko musi być albo albo? Osłuchuję się przy okazji, poza tym wyłapuję błędy tłumaczy (tak dla zabawy) ale najważniejsze - słyszę głos aktorów, słyszę emocje, a nie gościa czytającego z kartki. No nie da się tego jaśniej wyłożyć. Lektor to dramat i najgorsza opcja. Dla mnie, podkreślam, DLA MNIE. Nie każę nikomu oglądać w oryginale ani nie uważam się za lepszego, bo wolę oryginał :P
Co do Nemo, pisałem przecież:
"Obejrzałem obie wersje i u nas znów, na siłę te głosy jakieś takie przesadnie i na siłę dziecięce i jakby z dobranocki." To, że nie potrafisz zrozumieć, że aktor głosem gra i jakiś Eddie Murphy jest sto razy lepszy niż Doda, a znowu Stuhr jest sto razy lepszy niż Murphy to już nie moja wina. Naprawdę staram się to wytłumaczyć najlepiej jak się da. U nas do wielu bajek zatrudnia się po prostu KIEPSKICH aktorów dubbingujących i słabo to potem wychodzi. Tak jak w Nemo. A szkoda, bo mamy świetnych aktorów do tej roboty (Jarosław Boberek for ever!;)
Akcent w Meridzie ma znaczenie dla wszystkich, którzy znają angielski i słyszeli kiedyś szkocki akcent. Nie tylko dla Anglików i Szkotów. Posłuchaj kiedyś jak mówi Sean Connery :)
"I skoro wolisz oryginały to dziwię się, że sztuk teatralnych nie oglądasz w oryginalnym języku, bo najlepszy przekład nie będzie oryginałem, a tylko w oryginalnym języku aktor może w pełni wyrazić to, co chciał autor, tak przynajmniej ja rozumiem Twoje wypowiedzi."
Źle rozumiesz. Jak masz teatr to masz adaptację sztuki. Reżyser polski, aktorzy polscy, wszystko prócz 'scenariusza' jest jakby wymyślane na nowo. W filmie masz wizję, aktorów i cały twór zagraniczny i nagle ktoś tylko głosy dokleja polskie. Często nieudane i słabe.
"Bo nie wiem jaki mają akcent Szkoci"
No właśnie. A ja wiem i podoba mi się co z nim zrobili w filmie, to zbrodnia?
:)
"Źle rozumiesz. Jak masz teatr to masz adaptację sztuki. Reżyser polski, aktorzy polscy, wszystko prócz 'scenariusza' jest jakby wymyślane na nowo. W filmie masz wizję, aktorów i cały twór zagraniczny i nagle ktoś tylko głosy dokleja polskie. Często nieudane i słabe."
I to jest taka właśnie adaptacja w polskiej wersji. W przypadku dubbingu jakbyś nie dobrał głosu zawsze będzie rozjazd między "kłapami", a inną wersją językową. To tak jak "30th Door Key" (jest też chyba wersja tytułu "30 Door Key") lub tłumaczenia "Wesela" Wyspiańskiego na inne języki - każda taka próba kończy się tym samym, że docelowy odbiorca musi to zrozumieć. Zresztą - co ja będę gadał - spróbuj przeczytać dziecku "O krasnoludkach i sierotce Marysi" Konopnickiej - to już wymaga tłumaczenia i nie widzę tu zabicia ducha oryginalnego dzieła.
>>"Bo nie wiem jaki mają akcent Szkoci"<<
"No właśnie. A ja wiem i podoba mi się co z nim zrobili w filmie, to zbrodnia?"
No właśnie nie zbrodnia, ale na początku napisałem o uproszczeniach - to takie uproszczenie. Gdy pokazują hackera łamiącego system to dużo jest efektów 3D, a mało realnego wysiłku i pracy - bo to jest nudne, tak samo tu dla większości nie-Anglików szkocki akcent jest tak samo ważny jak język mandaryński (choć używa go duża część ludności Chin).
Przypomniał mi się jeszcze jeden film, w którym lektor mi nie pasuje - to Apocalypto, może jeszcze Pasja, reszta z lektorem pasuje mi w pełni.
Co do "Ja, Klaudiusz" - nie zobaczysz, nie ma taśm, spłonęły. Co do Asterixa - Misja Kleopatra - zgoda. Ja, nim obejrzałem Shreka w wersji polskiej, obejrzałem kilkanaście razy po angielsku, tamta wersja mnie nie porywała.
To ja chyba tyle, powiedziałem chyba wszystko co miałem do powiedzenia w tej kwestii.