PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=538}

Między piekłem a niebem

What Dreams May Come
1998
7,6 102 tys. ocen
7,6 10 1 102319
6,5 23 krytyków
Między piekłem a niebem
powrót do forum filmu Między piekłem a niebem

To mógłby być piękny i ważny film, ale nie jest. Scenarzysta chyba sam za bardzo nie wiedział o czym chce opowiedzieć i gdzie zabrać widza. Ciekawą historię zamienił w infantylną, pseudofilozoficzną powiastkę dla ubogich intelektualnie. Zakończenie oczywiście z przesłaniem, aby amerykańskie rodziny po wyjściu z kina mogły się pocieszyć i znów zacząć wszystko od nowa; ojcowie poczuli jak bardzo zaniedbują rodziny, a jednocześnie wiedzieli, że ?nie jest za późno?. Naprawianie błędów najlepiej zacząć przy hamburgerze i coli. Nie tego się spodziewałem.

Aktorzy też szczególnie się nie spisali. Cuba Gooding Jr. T jeden z najbardziej denerwujących aktorów, a tu drażnił jeszcze bardziej niż zwykle. Annabella Sciorra i Robin Williams stworzyli bardzo sztuczną parę. Ich emocje są plastikowe.

Co gorsza storna techniczna też nie powala na kolana. Efekty, owszem miejscami rewelacyjne i oryginalne, ale znalazło się też kilka słabszych ujęć. Zdjęcia, również mają bardzo dobre momenty, jednak często przypominają te wyjęte z serialu TV o ?Herkulesie?, co w ogóle w takim filmie nie powinno mieć miejsca.

Jedyne co można bez zarzutu pochwalić to rewelacyjna scenografia (chyba powinien być Oscar) i muzyka. I dla nich warto film obejrzeć. Jednak dla widza odrobinę bardziej rozwiniętego znaczna część obrazu Vincent Ward będzie kiczowatym marnowaniem taśmy. Ubogo, naprawdę ubogo.

ocenił(a) film na 8
Ove

"pseudofilozoficzną powiastkę dla ubogich intelektualnie."
Nie musisz od razu obrażać ludzi którym się film podobał. Wszak nie każdy kinoman należy do Mensy i musi ogladać tylko dzieła epokowe.

Mr_Grimm

Jeżeli komuś film się podobał to cóż, musi mnieć naprawdę małe wymagania co do filmów. Bo nie wierzę, aby kogoś myślącego nie męczyła ta dziecinna opowieść. Zgadzam się, że nie każdy musi oglądac filmy epokowe, ale jakiś poziom mimo wszystko produkcje muszą trzymać, bo po co marnowac czas na słabe filmy, skoro tyle jest niezłych, dobrych, bardzo dobrych. One też dostarczają dużo rozrywki, w o wiele lepszym wydaniu.

ocenił(a) film na 9
Ove

niewiem ale chyba za bardzo pojechałaś ten film. pewnie że są jakieś wpadki w tym filmie, ale zawsze się znajdzie ktoś kto dostrzeże jakiś minus w każdym filmie nawet w tym który wg Ciebie jest idealny. ten film jest bajką ale jakże piękną , o facecie który z miłośći do kobiety poszedł za nią do piekła, niewiem czy istnieję większy dowód miłości. mi się podobał bo jest to trochę baśń trochę film ze świetną muzyką i ujęciami i chyba jedyny film z Williamsem który mi się tak spodobał.pozdrawiam

lechu1017

Ja nie neguję tego, co film stara się wyrazić, ale sposób, w jaki to robi. Możemy wznosić najpiękniejsze i najbardziej heroiczne hasła, ale sposób, w jakie je realizujemy może zniweczyć całą ich wagę. Tak jest w tym filmie. Infantylizm tego obrazu poraża prawie na całej linii. Nie uważam, abym za bardzo pojechał na tym filmie. Gdyby chociaż stronę audiowizualną dopracowali do perfekcji. Wbrew chęciom twórców (a może właśnie zgodnie z nimi) ?Między niebem a piekłem? to banał, straszliwy banał.

ocenił(a) film na 10
Ove

A wiesz, czasem w życiu warto obejrzeć parę banałów. I czasem nie warto bawić się w wyżyny intelektualne. Co teraz nie jest banałem, w epoce, gdy strach powiedzieć jakieś zwyklejsze słowo, przekazać prostszą prawdę, bo można zostać uznanym za człowieka mało rozwiniętego pod względem intelektualnym i emocjonalnym? Tak, film jest infantylny - po tragediach i okropnych przejściach rodzina spotyka się i jest szczęśliwa. Ale to odzwierciedlenie pragnień wszystkich. Chciałabym żeby moje życie było takim banałem jak ten film, bo byłby to wyjątkowo piękny banał.

Magnolija

Prosta prawda?? Chyba prostacka. Jak widać zawsze znajdą się widzowie, których zadowoli coś tak prymitywnego jak to, czym twórcy tego ?dzieła? nas karmią. Można mówić o rzeczach ważnych w prosty sposób, to trudna do opanowania sztuka, acz możliwa. Jednak, kiedy wszystko sprowadza się do takiego poziomu, to człowiek, który trochę już podobnych rzeczy w kinie widział musi czuć dyskomfort. Nie liczę, że to zrozumiecie. Może za kilka lat??

ocenił(a) film na 9
Ove

po twoich wypowiedziach nabrałem ochoty żeby jeszcze raz go obejrzeć i sprawdzić czy na prawdę był taki tandetny.oglądałem go 2 lata temu i może pewnych rzeczy nie pamiętam.

ocenił(a) film na 9
lechu1017

"Chciałabym żeby moje życie było takim banałem jak ten film, bo byłby to wyjątkowo piękny banał. " Nie zauwązyłeś, że właśnie o to chodzi w tym filmie? O banał? Miłość jest banalna, dwoje ludzi, którzy uważają siebie za najpiękniejszych na tej ziemii i którzy wierzą, że bez siebie nie mogli by oddychać. Taki ten film banalny, nieprawdziwy.... Być może jestem mało wymagająca, być moze nie dość inteligentna, ale po co doszukiwać się mądrości tam , gdzie ich nie ma? Ja na tym filmie osobiście niewiele myslałam, natomiast dałam się ponieść uczuciom, takim tym najprostszym, może to bamnał, ale za to jaki piękny banał.

ocenił(a) film na 10
wra20

Właśnie skończyłem oglądać ten film. Drugi raz w życiu (pierwszy raz kilka lat temu).

Podobnie jak za pierwszym razem, zostałem naładowany pozytywną energią i spokojem ducha. Znowu przechodziły mnie dreszcze podczas końcowych scen filmu. Chyba żaden nie miał na mnie takiego wpływu jak "What the dreams may come", a widziałem już ich sporo.

Jeśli to banał, to... poproszę więcej takich banałów.

Las_Ca

Macie prawo lubić ten film, tak jak ja nie lubić. Jeśli jednak ktoś chce zobaczyć obraz, który w sposób piękny mówi o miłości i śmierci to niech pędzi na ?Źródło?. Chociaż ci z Was, którym ?What Dreams May Come? się podobało raczej nie wyjdą z kina zadowoleni.

ocenił(a) film na 8
Ove

Mnie się podobało między niebem a piekłem, ale tylko od strony wizualnej. Obsada filmu i fabuła słaba, słaba, słaba i słabością powala na kolana. Uśmiech Williamsa to zgroza i bezprawie. Jeżeli kogoś uraziłam to przepraszam, to moje prywatne odczucie. Fabuła... No błagam Was, słyszeliście rozmowę głównego bohatera z tropicielem? No aż krzyknęłam z przerażenia. Takim historiom mówię: BASTA! A może film był za krótki? Może jedno genialne odnalezienie córki, syna, psa i czegokolwiek innego, nie zdążyło wybrzmieć...? A może to przez złą obsadę? Wszyscy byli jacyś tacy...no nie wiem, marudzę, ale byli nie za fikuśni. Uznaję wyższość sposobu przekazania treści aniżeli treści. I jeżeli ktoś chce mnie przekonać,że istnieje wielka miłość, która może pokonać śmierć i wszystko inne po kolei, to na pewno nie tym filmem.

ocenił(a) film na 7
Ove

Ove - zgadzam sie z toba , ten fim mógł być ''wielki'' ale wyszedł z tego średniak.

Ove

Po pierwsze to "pseudofilozoficzną powiastkę dla ubogich intelektualnie"... Hmm... Taaaak. Bardzo ubogi intelektualnie się czuję skoro oglądam film o miłości. Wybacz, ale nie wiem czego oczekiwałeś po takim filmie? Rozważań dotyczących życia i śmierci? Odkrycie kim tak naprawdę jest "pierwszy poruszyciel"? Jako, że to historia o miłości, banał się musiał wkraść. Idylla. Wiara. Dla ciebie to pseudofilozofia. Dla mnie po porostu baśniowa wariacja na temat miłości. Film miał prawo Ci się nie podobać, ale staraj się nie budować swojego zdania na dowartościowaniu swojej wypowiedzi negacją innych --> W skrócie. Nie obrażaj intelektu widzów, którym film się podobał, aby tym samym ukazać swoje zdania na bardziej prawdziwe i mocne. Retorykę zostawmy w domu, a wyrażajmy swoje opinie. Reszta twojego posta jak najbardziej ma sens. I tylko ten tekst o intelekcie mnie trochę zirytował.

Film - baśń. Temat może i prosty. Ograny. Chociaż wg. mnie temat miłości nigdy nie zostanie wyczerpany. Podobnie jak temat śmierci czy Boga. To po prostu w nas tkwi i przed tym nie uciekniemy. Obrazy. Mnóstwo pięknych obrazów. Szczególnie ciekawa jest wizja nieba malowana farbami. Miłość, której łącznikiem było malarstwo. Bardzo ciekawa wizja. Malownicze sceny. I mnóstwo magii, która mnie oczarowała w tym filmie.

Muzyka także przepiękna. Nastrojowa i miła. Nie uprzykrza oglądania i subtelnie oddziałowywuje na widza.

Co do fabuły... Nie wiem. Jakoś nie mogę się do niej przyczepić. Naprawdę nie wiem czego więcej od niej oczekiwać. Wprawdzie przewidywalne było, że w końcu Robie odnajdzie swoją żonę, ale... Tak właśnie powinno być. To jeden z tych filmów, który napawa optymizmem po obejrzeniu. A uważam, go za wybitny ze względu na pomysłowość reżysera, scenarzystów i całej ekipy tworzącej to dzieło. Film wg. mnie wspaniały i niepowtarzalny. Wciąga w swój świat, a potem oczyszcza.

Z czystym sumieniem polecam każdej romantycznej duszy i ludziom szukającym inspiracji.
Realiści i pesymiści nie znajdą tutaj niczego w co mogli by uwierzyć.

Bayuer

To, że film opowiada o miłości nie czyni z niego z miejsca produktu dobrego. Podobnie jak to, że film mówi o gejach czy innych kontrowersyjnych tematach od razu nie stawia danego obrazu wyżej czy niżej w stosunku do innych. Ja romantykiem jestem, co zresztą widać po moich ulubionych filmach z czego większość to melodramaty, ale nie kupuję na wstępie wszystkiego co producenci z nalepką ?made in USA? chcą mi wcisnąć. Moim zdaniem miłość bohaterów łączyła tylko w głowie scenarzysty. Sciorra i Williams zupełnie nie potrafili mi sprzedać swojego ?uczucia?. Widziałem, aktorów, którzy chcą grać miłość, ale nie wychodzi mi to lepiej niż państwu Bundy. Dla mnie miłość to nie tysiące westchnięć czy słów ?kocham cię? w ilości większej niż znajdziemy flag w ?Pearl Harbor?. Tu nie mamy nawet miłości dojrzałej, bardziej przejrzałą, uschłą.

Twórcy SAMI pokusili się o pokazania uczucia (którego w filmie nie ma) w związku z rzeczami ostatecznymi. Czyli samo przez się jest to związane z Bogiem, chociaż wcale nie kojarzonym z tym czczonym przez Chrześcijan. To przedstawianie kolejnych postaci kolejnych znajomych Chrisa ukrywających się w innych ciałach to szczyt głupoty, coś jak z taniej komedii dla nastolatek gdzie wszyscy się przebierają. Nie wspomną o pomysłem z reinkarnacją. Nastąpić ona powinna od razu po śmierci a nie stanowić wybór alternatywnego życia w stosunku do pobytu w Niebie. Podobnie jak żona bohatera nie powinna opuszczać piekła, a skoro to już zrobiła to odrodzić się jako stworzenie niższego rzędu. Widać twórcy wybrali z różnych religii to co im pasowało najlepiej i stworzyli sobie mega-religię. Tak jak mają mega sklepy, mega kina, itd. I jeszcze ta scena kiedy chłopiec spotyka dziewczynkę. Ja rozumiem, że ktoś lubi ?Siódme niebo?, ale w tym jest tyle cukry, że nawet moje koleżanki wysiadły (no dobra, jedna się popłakała).

Ten film to kwintesencja Amerykańskiego myślenia o życiu, gdzie wszystko się udaje i każdy dobry obywatel otrzymuje drugą szansę. I ludzie w to wierzą, ciągle odkładając rzeczywistą zmianę w swoim życiu na potem. Tak samo jak pójdą na ?Legalną blondynkę? i uwierzą, że każdy może w Stanach studiować i każdemu się ułoży, poszczęści, odniesie sukces. Aronofsky poszedł w swoim filmie inną drogą, trudniejszą i wyszedł na tym nieporównywalnie lepiej. I Amerykanie ?Źródła? nie docenili, bo tak każdy sposób na interpretację musi znaleźć sam, nie dostaje go na tacy jak w ?Między piekłem a niebem?. Jeśli chcę odnaleźć w filmie optymizm oglądam ?Amelię?. W takich filmach szukam uniwersalnej prawdy o życiu , nie tej prostej i łatwej. Może być ona bolesna i trudna, ale ma być prawdziwa, a nie taka jaką chce zobaczyć. Bo ja tez chcę wierzyć, że wszystko się uda, tylko, że najczęściej się nie udaje.

Gdyby nie świetna muzyka i znakomita scenografia oraz niektóre efekty ten film byłby oceniony przeze mnie na 1. Jeżeli komuś wystarcza filozofia z fast foodów, tworzona na zamówienie, to opinii o takich osobach nie mogę mieć dobrej.

Ove

Gdyby nie ostatnie zdanie, które napisałeś kompletnie zignorowałbym Twoją wypowiedź... Ale. Rozumiem, że masz swoje zdanie. Ale nie baw się w pseudo analityka populizmu i globalizacji. Ograniczasz się stereotypem głupiego Amerykanina z siebie czyniąc jednostkę uprzywilejowaną, bo obdarzoną jakimś nadzwyczajnym intelektem. To nie jest argument żaden. "Amerykańska filozofia fast foofów..."

To co zrobiłeś jest bardzo popularne. Starasz się swoje argumenty dodatkowo wywyższyć i nadać im ton powagi i profesjonalizmu poprzez ośmieszenie innych. Brawo. Uwielbiam tego typu wypowiedzi. Uważasz ten film za banalny i (moje ulubione ostatnio słowo często nadużywane) infantylny. Masz pełne do tego prawo. Jednak nie masz najmniejszego prawa uważać, że masz całkowitą rację i TYLKO TY ją masz.

Twój pesymizm (tudzież sceptycyzm) to jednak z dróg. Są inne. I jest ich tak wiele, że odsyłam do filozofii, gdyż nie sposób ogarnąć mnogość wątków i zagadnień w tak krótkim poście. Zauważ, że niektórzy ludzie cenią ten film właśnie za jego pozytywny wydźwięk na końcu. Obraz może i naiwny, ale... Co złego w tym, że otrzymujemy dozę wiary i nadziei? Chcesz mi wmówić, że każdy film, który w jakiś sposób wpływa na nas pozytywnie jest zły? Mamy oglądać tylko te, gdzie jest śmierć i zło. Same złe zakończenia. Ehh... Poza tym porównywać ten film do typowych amerykańskich gniotów to także trochę zbyt surowe. Tandetna komedia to w końcu nie jest. Ale rozumiem, że fakt, iż ten film kończy się pozytywnie od razu go dyskredytuje w twoich oczach.

Podsumowując. Szukasz jakiejś prawdy życiowej zawartej w tym filmie. Najprostsza, a przez wielu uważana z błahą i nieprawdziwą. O ironio. Kochać należy bezwarunkowo i z całego serca. Napiszesz zapewne, jakie to nierealne. I tu leży ten twój problem. Po prostu w to nie wierzysz. Nie neguj tych, którzy mają jeszcze jakieś marzenia i uciekają do obrazów.

PS. (Lekki spoiler)
Gdyby ten film był taki słodki, to postać syna byłaby geniuszem, a nie chłopakiem, który sobie nie radził w szkole. Małżeństwo głównych bohaterów nie miało by kryzysów wcześniej. Było by cukierkowo idealne. A tu patrz. Żona gotować nie potrafiła. Małżeństwo na krawędzi było. Ah... sama słodycz i idylla.

Na przyszłość nie obrażaj ludzi tylko dlatego, że masz inne zdanie. Wyraź je, ale uszanuj godność innych ludzi.

Jeżeli bardzo chcesz skupić się na swoim sceptycyzmie to odsyłam Cię do zapoznania się z filozofią choćby sofistów (m.in. Gorgiasz, Hippiasz). Co do podróży dusz to może Platon cię skusi. Od nich zaczęła się cała reszta. Szczerze Ci polecam. A gdybyś dysponował odrobiną gotówki to najprzyjemniejsza jest "Historia Filozofii" W. Tatarkiewicza. Z pewnością zaspokoi twój metafizyczny głód poznania i odnajdziesz swoją arche.

Bayuer

*To żeś mi ?dowaliła? :P *

Po pierwsze: wcale nie czuję się w jakiś sposób wyróżniony lub zaszczycony, że odpisałaś na mój post. Jeżeli ktoś odpisuje to dobrze, nie - jeszcze lepiej. Ale do rzeczy. Prawdą jest, że wolę zakończenia pesymistyczne, bo uważam je za prawdziwsze, bardziej zbliżone do realnych wydarzeń. Nie oszukujmy się, nie żyjemy w bajce, mamy jedno życie, jedną wielką szansę, a człowiekowi bardzo łatwo jest się w tym labiryncie zgubić. Trudno przychodzi nam wybaczać, godzić się, próbować akceptować potrzeby i dążenia innego człowieka. A przecież każda istota obciążona jest innym balastem oczekiwań i predyspozycji. Nie patrzę na życie przez różowe okulary; chociaż jesteśmy zwierzęciem stadnym, to mającym w sobie ziarno dążenia do autodestrukcji. Co więcej, podświadomie chcemy, by nas los dzieliły także inne istoty nam podobne. O wiele częściej ranimy się nawzajem niż pomagamy sobie, częściej się zdradzamy niż próbujemy podjąć trud powściągnięcia własnych ambicji. Częściej jesteśmy egoistami niż altruistami. Trzeba trzeźwo patrzeć na świat, trzeba dostrzegać, że w Chinach 20 milionów ludzi jest dziś zamkniętych w obozach koncentracyjnych, na ulicach Kalkuty nasi bliźni umierają we własnych odchodach, a w Afryce odcina się dzieciom ręce, by utrudnić im głosowanie w ?wyborach?. To się dzieje dziś, w chwili, gdy odpisuję Ci na post i musimy to sobie uzmysłowić, a nie mieć nadzieję, że ?może nie jest tak źle, ktoś na pewno im pomaga?, itd. Nie mamy czasu do stracenia. A filozofia tego filmu zamyka się w konkluzji ?nie martw się, zmarnujesz życie (no dobra, los Ci zmarnuje), żaden problem. Dostaniesz kolejną szansę, wszystko będzie dobrze, naprawisz błędy?. Tylko najczęściej drugiej szansy nie ma, przepuszczamy życie przez palce z myślą, że mamy jeszcze czas. Wystarczy spojrzeć na amerykańskie rodziny: rozwody, ucieczki z domów, gangi, narkotyki. To wcale nie jest stereotyp, już nie. Oni, rodzice, dzieci też myśleli, że maja jeszcze czas. Tak myśleli bohaterowi ?Requiem dla snu? ? miał być jednorazowy seks za kasę, bohaterowi mieli się odkuć. Jednak to właśnie koniec jaki ich dotyka jest częściej spotykany w życiu niż gdyby pojawiła się nagle postać rodem z ?Wigilijnej opowieści?, pokazała bohaterom co robią źle, a oni zrozumieli swoje błędy i wszystko dobrze się skończyło. Porównując ten film do innego dzieła Aronofsky?ego ? wspomnianego wielokrotnie ?Źródła?. Tam śmierć staje się istnym początkiem, pomaga zrozumieć, poprzez ból i łzy, poprzez cierpienia, które niszczy egoizm i samouwielbienie jednostki. Główny bohater ma całe życie przed sobą, życie które spędzi bez ukochanej osoby, lecz rozumie, że to jego ścieżka, a miłość jest tą stałą wartością, która pozwoli mu znaleźć miejsce w chaosie, w pustce. W Źródle? miłość realizuje biblijne postulaty: staje się cierpliwa, nie zazdrości, nie pożąda, jest czysta. W ?Między niebem a piekłem? wszystko masz od razu, jakby zakupione w supermarkecie. Owszem jest ból, lecz ból bardziej wypływający z tego, że ?to ja nie mam Ciebie?, aniżeli ?to Ty nie masz Mnie?. Chris przebywa pewną drogę -> wygrywa-> otrzymuje wygraną (żonę). Koło się zamyka, wszyscy są szczęśliwi, mają drugie życie. Tu już pokazuje się pewno rozdarcie. Jeżeli wierzyć w obraz Nieba większości współczesnych religii, to jest to miejsce, gdzie miłość powinna doznać dopełnienia swej istoty, pozbawiona typowo ludzkich pierwiastków (zazdrość, itd.). Tak wiec, dla bohaterów Ziemia powinna być już tylko marnością wobec wspaniałości Nieba. Tymczasem oni porzucają dzieci (!) i najpiękniejsze miejsce, którego tak naprawdę nie można sobie wyobrazić, by się odrodzić. Zauważyłaś na pewno że w filmie mamy kolejne uproszczenie. Scenarzysta wziął sobie kilka elementów z różnych religii i poskładał w wygodną całość, tyle, że ta wizja , kłóci się z wieloma filarami tych ?składowych? (nazwijmy to) religii. Albo decydujemy się robić film z wygodzie z jedną wybraną religią, albo robimy własną filozofię, do tego trzeba jednak zastosować zupełnie inną linię narracji.

Po drugie, nie jestem sceptykiem, wręcz przeciwnie. Sceptyczne podejście mam do tego filmu i jego kulawej ideologii. Wyrabiasz sobie jakiś swój pogląd na moją osobę na podstawie czego? Tego komentarza? Otóż w życiu nie jestem racjonalistą, bardziej empirykiem. Tak naprawę, by dokonać samookreślenia potrzebowałbym kilkuset stron. Wg Ciebie mam jakieś problemy: ?Kochać należy bezwarunkowo i z całego serca. Napiszesz zapewne, jakie to nierealne. I tu leży ten twój problem. Po prostu w to nie wierzysz.?. Czy ja coś takiego napisałem? Nie wierzę w idee miłości przedstawioną w tym obrazie, bo dla mnie jest jakby to określić - ?tania?. Przeznaczona dla ludzi, którzy muszą kreować jej obraz właśnie na fundamentach takich filmów . Miłość to nie jest patrzenie sobie w oczy, to patrzenie w tym samym kierunku, jak możemy przeczytać w ?Małym Księciu?. Samo pojawienie się miłości nie rozwiązuje żadnych problemów, nie czyni życia prostszym. Wręcz przeciwnie, jest początkiem nowego bólu. Miłość czyni nas lepszym, lecz nie wymazuje naszych słabości. Dla mnie większą wartość ma uczucie Cathy i Heathcliffa z ?Wichrowych wzgórz? (mówimy o książce, bo film widziałem tylko z 1992 i nie przekazuje uczucia jakie stworzyła Brontë), gdzie miłość łączy się z nienawiścią, namiętnością, pasją. Kochankowie ranią siebie nawzajem, zadając rany ukochanej osobie niszczą samych siebie. Mają zbyt wiele dumy, by w porę zatrzymać wóz nad przepaścią, wręcz przeciwnie, oboje popędzają konie. Aż do chwili, w której jest za późno. Brontë mogła tu zrobić baję w stylu Warda. Dla niej jednak miłość jest jak woda: może dać Ci orzeźwienie, ale równie dobrze pochłonąć. Może się powtarzam, ale miłość zawsze wygrywa tylko w bajkach (a jeśli takie oglądać, to takie jak ?Amelia?, a nie ?Między niebem a piekłem?). W ?Spragnionych miłości?, mimo uczucia niezwykłej siły bohaterom się nie udaje, a przecież nie dzieli ich fatum, społeczeństwo, kultura, religia, itd. Niektórzy zarzucali kiczowatość (to z kolei moje ulubione słowo z różnych for) wątkowi miłosnemu w ?Titanicu?. Tam przynajmniej Cameron nie sprzedawał miłości tak spłaszczonej do roli produktu podanego na tacy, pod nos, z czym mamy do czynienia w tym filmie.

Po trzecie: nie bawię się w żadną ze specjalizacji w/w przez Ciebie. Przedstawiam film w świetle, w jakim ja widzę, próbując analizować na tle czynników, które moim zdaniem mają dla niego znaczenie. Jeśli wolisz czytać teksty ?DokłADNIe TAKiE: ?SupERRRRRRRRRR film, NO ZAjeFAjnY, W moDRę!? to droga wolna. Ja pisze teksty w bardziej oficjalnym tonie, starając się znaleźć odniesienie do wielu czynników, z zakresu wiedzy, o której mam jakiekolwiek pojęcie. Nie możesz zarzucać ludziom, że piszą poważniejszym stylem niż fanki ?Piratów z Karaibów?. Oczywistym jest także, że piszę z punktu widzenia ?mój, moja, moje?, bo to moje odczucia, moje spostrzeżenia, moja ocena filmu. Taki styl pisania narzuca się samo przez się, nie oczekujesz chyba, że będę pisał: ?to odzwierciedla niepoważne podejście scenarzysty do tematu, aczkolwiek Zuza lat 30 może uważać, że postać Stefana jest analogią do postaci Józefa z filmu ?XX?, ale mogę się mylić, bo jeżeli jesteś nacjonalistą to na 50% odbierzesz postaci jako równoległe to bohaterów filmu ?XCE?, a na 50% nie będziesz sobie zawracał tym głowy, tylko pójdziesz zrobić kanapkę. Tu jednak mogę nie mieć racji, bowiem jestem absolwentem tylko 30 kierunków i nigdy nie kopałem rowów jak Stefan, nie mam pojęcia o technikach trzymania łopaty?.?. Każdy recenzent pisze z pozycji osoby, której osąd jest właściwy, a ewentualni kontrrecenzenci musza mu udowodnić, że się myli, dokonał błędnej lub niepełnej interpretacji. Może sprawia to wrażenie zbytniej pewności siebie, jednak w wypadku tworzenia tekstów, które mają być opiniotwórcze, to zwyczajny zabieg.

Co do ostatniego akapitu, to powiem tylko, ze wiedzę na temat pewnych rzeczy czerpać należy z czegoś więcej, aniżeli tylko opasłych tomisk. Będąc humanistą z takowymi też się zapoznaję?

Ove

Zgadzam się z wieloma zagadnieniami z Twojego posta.
W myśl ideologii Adlera: musisz odnaleźć samego siebie w świecie. Miłość nie jest konieczna. Jest dopełnieniem, które czyni Twoje życie idealnym, choć i bez niej takie jest. Żyje sie dla siebie. Nie żyję się miłością i dla miłości. Nie dla drugiej osoby. To żywot niepełny. Niedorosły.

Empiryzm ma to do siebie, że nie możesz niczego założyć tak naprawdę. I to jest zgubne w takim podejściu. Chyba jeszcze mętniejsze niż sceptycyzm, bo tam chociaż zaprzeczasz w prawie wszystko. W empiryzmie nie możesz powiedzieć, że skoro rzuciłeś kamień z dachu i ona spadł tysiąc razy, to on na pewno spadnie po raz 1001. Możesz tylko przypuszczać. A "doxa" czyli mniemanie to bezkresne morze domysłów i błędnych przypuszczeń.

Sam kształtuję swój świat na empiryzmie. Niestety. Nie wszystko, co mi się wydawało jest prawdą. Ile razy doradzałem ludziom, że ja miałem (lub ktoś mi znajomy) podobną sytuację i tak się to potoczyło. Zdrady. Mariaże. I cała masa dziwnych sytuacji. Los jednak jest bardziej przewrotny. Nie mogę powiedzieć, że wszystko będzie takie samo za każdym razem. Jeżeli powiem, że to po prostu zbyt mało doświadczeń we mnie tkwi. Spytam, gdzie jest ich granica? Ile muszę przeżyć, aby mieć prawo oceniać... Nie starczy życia na pełne poznanie.

Wracając do tematu, bo troszeczkę odbiegłem. Napisz mi proszę, gdzie została miłość spłaszczona. Czego jej brakowało. Co było źle wg Ciebie ujęte. Bo rozmowa o czymś, lecz bez faktów jest także jałowa, że szkoda mi czasu na pisanie o niczym.

"Mały książę" traktuje o miłości bezinteresownej. I tutaj muszę się z Tobą zgodzić. Nikt z nas nie jest doskonały. Każdy popełnia błędy. Jednak czy w "What a dreams may come" nie mamy tego chociaż odrobinę?
Możliwe, że już o tym pisałem, lecz przytoczę argumenty świadczące o tym, że cukierkowo i płasko nie było...

MAŁY SPOILER:
1. Annie nie potrafiła gotować. Ot taki bzdurny przykład. No, ale co to za kobieta idealna, która męża i dzieci truje spalonym sadzonym:D
2. Nie wiem czy zauważyłeś, ale stosunki ojca z dziećmi do najlepszych nie należały. Marie do ojca trochę z dystansem podchodziła. Jak była chora grali w szachy. Dziecko jakąś miłością nie pałało wtedy do tatuśka.
3. Sam syn nie miał z ojcem za dobrze. Presja. Syn nie był orłem w szkole. Miał problemy. Chris wymagał od niego dużo. Za wiele. Chciał nawet go przenieść ze szkoły. Dziecko się niezbyt raczej z tym czuło.
4. Kiedy umarły dzieci sytuacja nie była raczej zbyt ciekawa w rodzinie Nielsenów. Zauważ, że Chris jest postacią dobrą (chyba nie zaprzeczysz, że takie osoby istnieją na świecie). Pracuje jako pediatra. Jest wyrozumiały i potrafi zachować pogodę ducha (choćby scena jak dziecko dorysowało na ścianie żółtą stróżkę:D). Żona skupiła się na pracy. A on tylko dzięki swojemu poświęceniu starał się to nadrobić. Pojechał po jej obrazy i doradził. Ona by rocznicę ich ślubu olała...
5. Później dowiadujemy się o kłopotach w małżeństwie między Annie i Chrisem. Annie drugi raz wylądowała w zakładzie psychiatrycznym. Mieli się już rozwieść. Chris przyjął jakże łatwą i często stosowaną w dzisiejszych czas postawę obojętności "nie mógł się zgrać z bólem Anie".

Wiem, że nie ma tutaj tragicznych zwrotów. Spalania się. Zawodów. Ale czy naprawdę to było potrzebne w tym filmie? Wątpię. Scena, kiedy żona płaczę po śmierci męża, gdy jego duch przebywa w pobliżu. Kiedy ją przytula ból staje się nie do zniesienia. Kiedy Chris do niej przemawia, a ona kreśli jego imię na kartce swego pamiętnika i odczytuję "Ja istnieje!". To nie jest sztuczny ból. On jest właśnie prawdziwy! Ludzie odchodzą. Każdego dnia.

Scena pożegnania Chrisa to wg. mnie jedna z piękniejszych jakie widziałem. Kochał ją tak mocno, a mimo to opuścił ten świat. Kiedy ją przytulił nad swoim grobem, a ona zaczęła krzyczeć z rozpaczy. Fioletowe kwiaty niesione na wietrze... "Żegnaj Annie...".

Później przenosimy się w świat raju. obrazów. Za to kocham ten film. Jest piękny. Baśniowy. Malowniczy. Subtelny. Poruszający. Wrażliwy. Romantyczny.

Dzieci. Dzieci zostały potraktowane po macoszemu. Ale nie pominięte. Ich historia także mnie poruszyła. Nie było kolorowo. Ale była tam miłość, która w końcu wypłynęła. Nie widzę tam jakiejś sztuczności. Oni mieli swoje problemy. Żale. Ale przebaczyli sobie. Bo tym jest miłość z "Małego księcia". Bezwarunkowym kochaniem. Mimo tego, że było źle...

Trzeba dodać, iż rozważamy tutaj miłość subtelną i głęboką. Stąd ta nierealność. Możesz nie wierzyć w takie historie, ale one są na co dzień wśród nas. Polecam choćby "Damę kameliową" A.Dumasa. Kurtyzana. Historia na faktach. Kończy się bardzo prawdziwie, ale sama historia zdaje się być nierealna. Nie chcę tutaj przytaczać konkretów, gdyż nie będę psuł radości z czytania tejże książki.

Kolejny z Twych zarzutów o zaczerpnięcie z wielu religii. Których? Podaj konkretnie co do czego się odnosi? Raj jest w każdej religii. Różnie nazwany, ale zawsze jest to miejsce szczęścia. Reinkarnacja. Racja. Filozofia wschodu. Aniołowie? W każdej religii są opiekuńcze duszki. Może piekło jest nietypowe, ale... Te prawdziwe też tam istniało. O mały włos, a by tam zeszli. Piekło samobójcy jest inne tylko.

Można to nazwać swobodny kolażem. Ja tutaj widzę po prostu wizję. Nie wiem czy piszesz książki, ale chyba wiesz co to jest fikcja literacka. Świat przedstawiony. Niestety to prawie żadna książka nie opowiada o prawdziwym świecie. W większości są to światy bliźniacze. Bardzo podobne do naszego. Tutaj scenarzysta i reżyser popuścili wodzę wyobraźni. I chwała im za to. Obraz jest piękny. Bo ten film od samego początku traktuję jako obraz... Poza tym nie można oskarżać nikogo tutaj o plagiat. Skoro jednak chcesz się go usilnie doszukiwać. Proszę. Odnajdź mi kto z kogo zaczerpnął tworząc wizję Wielkiego Potopu. Żydzi. Islam? Każda wielka religia o tym głosi. A podobieństw jest wiele. Poza tym nieuniknione jest powtórzenie, niektórych schematów. Niektórzy mówią, że wszystko zostało już wymyślone.

Zatem zostaje nam tutaj Twój ostateczny argument, że w życiu nie ma tak cukierkowo jak w tym filmie. Nie ma. Nasz świat jest strasznym miejscem. Tylko zauważ, że tam mamy wszystko z perspektywy raju. Czego oczekiwałeś po raju? Ogromnego płaczu. Zawodzeń? Cóż to za raj, w którym cierpimy...

Poza tym. Ja cenię ten film prócz jego piękna wykonania, także za tę motywację, jaką otrzymałem po jego obejrzeniu. Mam wystarczająco swoich doświadczeń i naprawdę patrzenie na kolejne historie, gdzie wszystko, źle się kończy i jest skazane no porażkę mimo prób, jest mi czasem zbędne. Ot, tak dla odmiany, wolę film z dobrym zakończeniem.

Wydaję mi się, także iż nie zrozumiałeś zakończenia filmu i tej prostej pseudo ideologii jak Ty to nazywasz, która mu przyświecała. Otóż dzieci żyły w raju już sporo czasu. Ale to jest raj. Tam i tak są szczęśliwe. Główny zagadnieniem jest tutaj miłość. Annie i Chrisa. Jak myślisz dlaczego oni wrócili na ziemię? Naprawdę się nie domyślasz? Bo cóż z tego, że odnaleźli się w bajkowym raju. To życie na ziemi. Z każdym bólem i cierpieniem, przez który razem przejdą. Mając siebie obok siebie jest esencją miłości. Oni do tego stopnia w to wierzyli, że postanowili od początku przeżyć całe życie. Zauważ tutaj ich wybór. Mogli żyć w szczęściu w raju. Wybrali życie na naszej srogiej i brutalnej ziemi.
"Bo prawdziwa miłość to ból i cierpienie. I patrzenie w tym samym kierunku".

Poza tym nie mam pojęcia dlaczego odnosiłeś się do mnie jak do kobiety w ostatnim poście. Czy ksywa Bayuer, brzmi kobieco? Otóż jestem facetem.
Wierzę, że była to tylko pomyłka, a nie celowe i zamierzone działanie.

Wypowiedziałem już w zasadzie chyba wszystko co sądzę o tym filmie.
Masz prawo się z nim nie zgadzać.
Jedynym powodem, dla którego wdałem się z Tobą w dyskusję jest ten, iż oceniłeś ten film w sposób bardzo surowy i nie zasługujący, aż na tak ostre potraktowanie wg. mojej osoby. Rozumiem, że mogło się w nim Ci wiele nie podobać, ale mam nadzieję, że dostrzegłeś teraz także moją perspektywę na ten film.

Żeby było jasne. Rozumiem Twoje podejście i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co do mnie wcześniej napisałeś. Nie mówię, że się z tym nie zgadzam. Kiedyś napisałbym, że prawda leży po środku, ale ostatnio ktoś mnie przekonał, że to nie zawsze jest faktycznie akurat w ten sposób.

Mam nadzieję, że teraz będziesz w stanie spojrzeć na filmy z szerszej perspektywy i spróbować "ugryźć" go z każdej strony, nim wydasz ponownie surowy osąd.

pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
Ove

Wiesz daruj sobie teksty w stylu "ten film to tandeta" bo to jest tylko twoje zdanie i możesz tym niektórych obrażać. Pozatym jeżeli widzisz w tym filmie TYLKO ładne obrazy to może idź po okularki bo coś Ci wzrok szfankuje. To że masz "złoty łeb" nie świadczy o tym że jesteś wielkim znawcą kina i możesz po wszystkim pojeżdzać, tylko że zdobyłeś dużo punktów, przez pisanie takich głupich jak ta wypowiedzi. Żadna sztuka. Aha i tandetne to jest to że masz "czarodziejke z księżyca" w ulubionych. I to jest tandetne:D

Pozdrawiam;***

claudia_11

Straszne! A co na to lekarz?

Panie Bayuer, do naszej rozmowy wrócę, jak tylko znajdę chwilkę. Oczywiście, że 'feminizacja' Twojej osoby była przypadkowa, a nie celowa. Wybacz:-) I wszystkie Twoje wątpliwości wyjaśnię. Wybacz tą małą zwłokę.

ocenił(a) film na 9
Ove

Cóż, daleko mi do Twojej inteligencji Ove, nie znam wszystkich filozoficznych gatunków, ba nawet nie podążam wg któregoś z nich. W dodaktu film mi się podobał, tak więc nie potrafię sobie wyobrazić jak nisko stoję w Twoich oczach - ale - do rzeczy.

Przeczytałem cały temat i Twoje wypowiedzi różnią się od tych Bayuera stylem. Ty narzucasz innym swoje zdanie, za wszelką cenę chcesz przekonać wszystkich, że nie warto wierzyć w historię przedstawioną w filmie, jest zbyt cukierkowa, nieprawdziwa, nie wolno wyciągać z niego żadnej nauki, w dodatku niebo ukazane jest nierealnie. No i oczywiście niski poziom intelektualny filmu.

W tym miejscu właśnie wychodzi moja głupota, prostota, idiotyzm, wiejskie pochodzenie i amerykańska fast foodowość. Otóż, ja - może podobnie jak Ci którym film się podobał - oglądam film dla przyjemności. Niczego od niego nie oczekuję na samym wstępie. Nie zakładam, że moja wizja nieba jest zarazem jedyną słuszną i przyjmuję do wiadomości, że reżyser mógł mieć inną. Nie wyciągam z każdego filmu nauki, broń Boże nie biorę czegoś co jest fikcją poważnie - inaczej właśnie pisałbym kolejny wniosek o spalenie na stosie Dana Browna za "Kod Leonarda da Vinci". Oglądam film po to by ODPOCZĄĆ od realnego świata, po to aby zobaczyć coś co jest lepsze od tego co mam na co dzień. Nie widzę potrzeby by oglądać to na ekranie.

Apropo samego filmu - mi się bardzo podobał. Bo mimo, że banałem może i on jest, to takich banałów już niestety nie ma. Reżyserowie prześcigają się w nowatorskich i oryginalnych rozwiązaniach by zaspokoić coraz bardziej wymagających krytyków i zapominają o tym, że istnieją jeszcze ludzie, którzy chcieliby obejrzeć film o miłości, z happy endem, bez niedomówień. Bo filmów o takich cechach jest aż za dużo i mimo, że wiele z nich to filmy bardzo dobre, to od pewnego czasu brakowało mi starego, dobrego banału. Żałuję tylko, że banał ten ujrzałem tak późno.

ocenił(a) film na 7
Ove

Swietna dyskusja!

Ale ten film jest kiepski :)

Serio, serio! j.

ocenił(a) film na 8
Vena_Poetica

Nie zgodze sie z tym ze ten film to randeta. Posiada on wiele cech ktore czynia go unikalnym. Bardzo wazna w tym filmie jest milosc ktora nie potrafi zniesc rozdzielenia i walczy o to by ponownie polaczyc swoich wybrankow.

"Poniewaz smierc nie jest koncem a jedynie poczatkiem drogi"



//Pozdrawiam :-)

ocenił(a) film na 10
imperator_6

Podobał mi się:)


A Ty Ove nie badz zaraz taki do przodu;)

ocenił(a) film na 10
Ove

typowe podejscie cwaniaka cos mi nie podoba sie jest tandetne cos czego nie rozumiem jest głupie;p teraz pytanie film był tandetny....czy może ty jestes......