Witam!!!
Chciałbym się odnieść do obejrzanego przez mnie wczoraj filmu Miami Vice. Na wstępie pragnąłbym zaznaczyć, że jestem wielkim fanem serialu, mam wszystkie odcinki kultowej dla mnie serii, a jego konwencja odpowiada mi idealnie. Do filmu byłem więc nastawiony sceptycznie - ktoś chce kultowy dla mnie serial, bohaterów. etc przenieść w dzisiejsze realia. I musze powiedzieć, że się pomyliłem - przynajmniej częściowo - film jest dobry. Collin Farell w roli Sonnyego - niezły, choć to właśnie on początkowo wzbudził we mnie największe zastrzeżenia co do obsady. Poza tym podobała mi się muzyka, która
w serialu była dla mnie jednym z niepodważalnych atutów, w filmie dobrana jest równie dobrze, a w końcówce wyraźnie nawiązuje charakterem do najlepszych tradycji Miami Vice - ostatni motyw iście Hammerowski. Odbiór filmu więc zakakujący, bo pozytywny. Jest kilka rzeczy które wg mnie (gdyby zastanawiano się nad kolejną częścią) należałoby poprawić. Po pierwsze jakkolwiek do Collina się przekonałem (choć był troche za mało uśmiechnięty), to już dobór filmowego Tubbsa jest absolutnie nietrafiony - Jamie to słaby aktor, dla mnie ma duże problemy z wyrażaniem emocji i w ogóle nie pasuje mi do konwencji bardzo pozytywnie nastawionego do życia, rozrywkowego lovelasa jakim jest serialowy Ricardo. Sceniariusz filmu - słaby; czasem przez godzine serialu opowiadano o wiele ciekawsze i złożone historie (zresztą film wydaje mi się hybrydą pomysłów z kilku odcinków). W serialu były niedopowiedzenia, tu natomiast są niejasności fabularne. Innymi mankamentami jakie
zauważyłem to mało ujęć typowego słonecznego, plażowego, pięknego Miami, a także końcówka. Prawdziwy (serialowy) Sonny był praworządny aż do bólu, a swoją ukochaną doprowadziłby przed
wymiar sprawiedliwości (w serialu taka sytuacja miała zresztą miejsce). Na koniec chciałbym
jeszcze raz podkreślić, że FILM WART JEST ZOBACZENIA, ja jako prawdziwy fan serii obejrzałem
go z przyjemnością.
Pozdrawiam i zapraszam do polemiki.