Tematyka neokolonializmu i postkolonializmu stała się dziś straszakiem lewicy, odmienianym przez wszystkie przypadki i wpychanym, gdzie się da, podobnie jak kapitalizm. Paradoksalnie, wydaje mi się, że to właśnie lewica ma obecnie bardziej kolonialny sposób myślenia niż nacjonaliści i szowiniści.
Takie filmy staram się omijać, bo poza sloganami i "artystyczną formą" trudno oczekiwać czegokolwiek więcej.
Jednak w przypadku tego filmu jest inaczej. Sam film jest lekki w narracji, a przesłanie nie jest wbijane młotem do głowy, jak to często bywa w przypadku kina politycznego. Zamiast tego, daje powód do namysłu. W recenzjach wiele osób pisze o rzekomym antydemokratyzmie filmu, co jest absolutną głupotą i dowodem na to, że w dzisiejszych czasach, jeśli recenzenci nie dostaną rozwiązania podanego na tacy, to sami je sobie znajdą.
Nie ma tu krytyki demokracji jako takiej. Być może krytykowane są pewne jej elementy, ale jest to na tyle satyryczne, że trudno traktować to poważnie. Znacznie poważniej przedstawiony jest model działania globalizmu i adaptacji zachodnich rozwiązań. W całym filmie nie znajduje się chyba ani jedna osoba popierająca zmiany, która potrafiłaby racjonalnie uzasadnić, dlaczego jest ich zwolennikiem. Jedynymi argumentami są: "w cywilizowanych krajach tak już jest", "jeśli chcemy się rozwijać, to musimy wprowadzić demokrację", "inni już mają demokrację". Jedyną racjonalną postacią jest stary mistrz, który mimo swojej niewiedzy, pokazuje, że takie zmiany powinno się wprowadzać powoli i z namysłem.
To nie jest specyfika Bhutanu. Każdy z nas pewnie kiedyś usłyszał: "NA ZACHODZIE JUŻ DAWNO TO MAJĄ". Ale czy to, co mają, im służy? Czy działa? Czy zadziała u nas? Specyfika każdego społeczeństwa, kraju, regionu jest inna i być może — ale nie na pewno — w jednym miejscu zadziała demokracja, a w innym monarchia. Zanim przyjmiemy to, co jest na Zachodzie, może warto się nad tym zastanowić?
-
-
-
Z minusów, miałem wrażenie, że film przedstawia Bhutan jako państwo ludzi zbyt naiwnych, prostych i odległych od Europejczyków czy Amerykanów. Wydaje mi się jednak, że różnice kulturowe nie są aż tak wielkie i zostały mocno wyolbrzymione na potrzeby filmu. Mimo to, dobrze zagrało to z końcowym zwrotem akcji. Myślę, że większość widzów podejrzewała, że mistrz tą strzelbą kogoś zabije, a ci naiwni bohaterowie nie dostrzegają tak oczywistej rzeczy. Ostatecznie okazuje się, że to oni mieli rację, a my byliśmy naiwni, próbując po raz kolejny przełożyć nasze kulturowe schematy na inne społeczeństwo.
I jeszcze jeden minus: samochody w filmie. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na takie szczegóły, ale kiedy akcja toczy się w 2006 roku, a po ulicach jeżdżą auta z 2020, to wyraźnie wybija z immersji.