Zasadniczo bardzo smutne dzieło, chociaż ja zdecydowanie bliżej skłaniam się ku interpretacji w której główny bohater grany przez Haviera B. jest artystą, który, jak to napisano w którejś recenzji jest kapryśny, niedoceniający i któremu nic nie wystarcza. (o czym sam mówi). Oczekuje poklasku, nawet od śmierdzących typów, wpuszcza byle kogo do domu, żeby postać w blasku "chwały".
Nie szanuje, nie docenia, i metaforycznie gubi całą swoją rodzinę....i swój dom. (gratuluję sukcesu jego wiersza- kojarzy mi się z Monty Phytonem i zabójczo śmiesznym dowcipem).
W tym sensie metafora się trzyma kupy albowiem artysta narcystyczny stawia się i w roli Boga - jeśli tylko palma odbije wystarczająco.
Niestety alegoria "Boska" ma sens i wszystkie tropy, choć wstrząsająco zniekształcone i obrzydzone, prowadzą do odniesień staro i nowo testamentowych. Należy ubolewać jedynie, iż tak można by odczytać i tak można by to napisać. Ale prawo autora. JEdnak nie "klei mi się", że tak to ujmę - jakiś piszczący twór w kiblu, i proszek, który MAtka wypija (do momentu w którym uświadamia sobie że będzie matką hmm...) oraz którym barwi ściany. (nie doczytałam się na forum czy ktoś ma na ten temat pomysł?) Tak jak i tandetne sceny z buuuchającym piecem.
Krwawiący dom, chyba najbardziej mi się podobał. :) Cóż w porównaniu do chociażby PI....przerost formy nad sensem. Taki młodociany bunt niedouczonego kleryka. W tej formie anty-teologiczne opalone ogniem i szlamami...chwyciło!
Ok, ta metafora z naturą też ładna.
Każdy coś tam znalazł. Ja coś dopisałam... gratulacje, gratulacje, gratulacje. Napijmy się oranżady!
i jeszcze raz podbijam: co to za proszek który podpija MATKA?