W poprzednim filmie ("Noe") Darren szukał już inspiracji w ewangeliach apokryficznych, więc - kto wie - może i w przypadku "Mother!" można próbować doszukać się takich odniesień. Nie każdy pewnie słyszał, że w niektórych wierzeniach gnostycznych kładzie się silny nacisk na istnienie żeńskiego i męskiego pierwiastka Stwórcy. Dziś także są odłamy Chrześcijaństwa, które w licznych personifikacjach Mądrości znajdujących się w Piśmie Świętym próbują się doszukać się podstaw uzasadniających podobny pogląd (warto także pamiętać, że w języku hebrajskim fraza "Duch Święty" także posiada rodzaj żeński). Idąc tym tropem można powiedzieć, że film opowiada o tym, że Mądrość (racjonalnie patrząca na świat Lawrence) i Miłosierdzie (nadmiernie ufny Bardem) wykluczają się wzajemnie.
Gnoza to dobry trop.. do pewnego momentu. Pogarda dla stworzenia - materii i stwórcy. No ale dalej się nie zgadza. Pogarda do stworzenia, ale tylko od dnia 6go. Gnostycy wierzyli w zbawienie - przezwyciężenie materii, dostępne wybranym. Tu nie ma, żadnej nadziei dla nikogo. Dla mnie film jest wyrazem nerwicy ekologicznej lub nihilizmu, jak kto woli.