PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=760272}

mother!

Mother!
6,2 72 163
oceny
6,2 10 1 72163
5,6 39
ocen krytyków
mother
powrót do forum filmu mother!

Jakkolwiek mam dosyć ambiwalentne odczucia co do filmu, niewątpliwie ma on jedną cechę wielkich dzieł - zostaje w głowie, wymusza wręcz na widzu doszukiwanie się znaczeń w zastosowanej w nim symbolice, interpretacji jego znaczenia. To jest błogosławieństwo i przekleństwo tego filmu, o ile bowiem w pierwszej połowie ukryte znaczenia zdarzeń i obrazów są stosunkowo subtelne (nawet jeśli bardzo jednoznaczne), o tyle w drugiej połowie jakakolwiek subtelność zostaje odrzucona i otrzymujemy chaotyczny kolaż dosyć prostych (momentami prostackich) alegorii.

O motywach biblijnych bardzo trafnie traktuje poniższy temat:
http://www.filmweb.pl/film/Mother-2017-760272/discussion/Wyja%C5%9Bnienie+kilku+ kluczowych+w%C4%85tk%C3%B3w+filmu+%28SPOJLERY+%29,2946139
polecam zapoznać się, nie wszystkie motywy wskazane przez mishawk wyłapałem, a jednak jak już zostaną one wskazane, wydają się one być oczywiste.

Ta symbolika została zresztą potwierdzona przez twórców filmu. Tu akurat większych wątpliwości nie było - Javier Bardem to Bóg, Jennifer Lawrence to Matka Natura, Ed Harris to Adam, Michelle Pfeiffer to Ewa, bracia Gleeson to Kain i Abel, pracownia Javiera Bardema to Raj, a cały dom to Ziemia.

O ile jednak doszukiwanie się znaczenia poszczególnych symboli jest samo w sobie ciekawe, o tyle film nie polega tylko na przerysowaniu biblijnego świata 1:1 w realiach domku jednorodzinnego. Film to też komentarz do relacji w trójkącie Stwórca - Natura - ludzie. I ten komentarz wydaje się być najciekawszym elementem tego filmu, aczkolwiek miejscami jest on... dosyć prymitywny.

Aronofsky odnosi się do Stwórcy z dosyć wyraźnym dystansem, by nie powiedzieć - niechęcią. Relacja Stwórcy z Naturą jest jednostronna - o ile bowiem Stwórca deklaruje swoją miłość do Natury (być może nawet autentycznie ją kocha), o tyle jego zainteresowanie Naturą jest powierzchowne i oparte tylko na braniu. Stwórca bezwarunkowo dostaje od Natury wszystko, czego potrzebuje i chce, jednakże bez mrugnięcia okiem jej dary oddaje (równie bezwarunkowo) ludziom, bez oglądania się na samą Naturę. Stwórca nie waha się też Naturze odbierać nawet tego, co jest dla niej najcenniejsze, nawet jeżeli kończy się to ostateczną klęską. Natura jest dla Stwórcy wyłącznie tłem, jego zainteresowanie skupia się bowiem samym sobie. Stwórca Aronofskiego jest niezwykle samolubny i egocentryczny, a pod płaszczykiem pięknych słów o życiu, miłości i dzieleniu się kryje się jedno - jego wiecznie nienasycony głód uwielbienia i docenienia. Nie mam wcale wrażenia, by Stwórca Aronofskiego darzył ludzi miłością. On jest nimi zafascynowany, ale jego fascynacja wyraża się głównie w jego zachwycie nad ich uwielbieniem. Nawet w najgorszych chwilach nie tłumaczy ludzi i ich okrutnych zachowań w żaden sposób, jak tylko reagując na to, że przecież przynoszą mu dary.

Interesujące jest też to, że Stwórca jest pozbawiony autorefleksji - świat, który obserwujemy, jest przynajmniej drugim światem - a pierwszy świat został unicestwiony w ten sam sposób, w jaki ostatecznie został unicestwiony też drugi. Cykliczny charakter filmu (rozpoczęcie i zakończenie tą samą sceną, motyw skrystalizowanego serca "dawnej" Matki Natury) wskazuje, że Stwórca powtarza ten sam cykl od nowa i od nowa - wydaje się więc, że to co go napędza, to nie stworzenie świata idealnego, ale uwielbienie ludzi, które każdorazowo wypacza się i kończy unicestwieniem świata. Osoba Stwócy jest w mojej ocenie najciekawszym aspektem filmu, a przynajmniej na jego temat Aronofski ma najwięcej ciekawych przemyśleń.

Tego samego nie da się powiedzieć o Matce Naturze i ludziach. Tu alegorie są niemalże prostackie. Komentarz ekologiczny związany z relacją między Naturą a ludźmi jest z grubsza biorąc tak zniuansowany, jak analogiczny komentarz w Avatarze. Eksploatacja dzieła Natury przez ludzi i jej bezradność na ludzkie działania jest tu przedstawiona z subtelnością cepa. Burzliwe i chaotyczne wydarzenia ostatnich minut filmu (wojny, przeludnienie, rewolucje, fanatyzmy i szaleńczy konsumpcjonizm), symbolizujące radykalne "przyspieszenie" historii w ostatnich 200 latach, w gruncie rzeczy nie mówią nam nic ponad to, co jest w sposób oczywisty i jednoznaczny przedstawiane.

To samo zresztą można powiedzieć o innych płaszczyznach, w których można odczytywać ten film - w aspekcie relacji mężczyzn i kobiet (patriarchat), w aspekcie relacji pomiędzy twórcą a jego dziełem (a raczej odbiorem tego dzieła - oj, ile było lepszych filmów na ten temat...), w aspekcie fanatyzmu religijnego. Tu przekaz jest dużo prostszy i raczej pozbawiony głębszej treści - Aronofski wydaje się bowiem bardziej koncentrować na tworzeniu alegorii niż na tym, by te alegorie do czegokolwiek prowadziły.

Efekt jest taki, że w drugiej połowie filmu Aronofski ładuje w nas symbol za symbolem, alegorię za alegorią, bez jakiegokolwiek dystansu do przekazu i bez poświęcenia temu większej uwagi, co potęguje efekt poczucia, że ta lawina alegorii do niczego nie prowadzi. I faktycznie, ostateczne odczucie z tego filmu miałem takie, że przeżyłem coś bardzo intensywnego i coś, co muszę sobie poukładać, jednakże że było to jednocześnie coś pozbawione większej głębi. I ostatecznie chyba tak właśnie było - Mother! wydaje się być (obok ciekawego obrazu Stworzyciela) chaotycznym, pozbawionym dystansu koktajlem dosyć prostackich przekazów i alegorii, których jest po prostu za dużo, by którykolwiek niósł za sobą jakąś większą wartość.


ocenił(a) film na 6
Yawner

Celnie, zwłaszcza zaciekawiło mnie to porównanie do ,,Avatara".

Z ręką na sercu - czy refleksje na temat ekologii, losu Ziemi z ,,Mother" są jakoś bardziej zaawansowane niż te z ,,Avatara"?
,,Mother" , owszem, zmusza do główkowania i odbioru w trybie symbolicznym, lecz koniec końców, czy czujemy jakąś wielką wagę tego przesłania?
,,Avatar" z kolei - i wiele innych, prostszych, lecz uczciwych dzieł czysto gatunkowych - zachwyca nas czymś innym, przede wszystkim światotwórstwem, rozmachem i technologicznymi możliwościami. Nie wymaga wielkich kompetencji, ale w zamian daje coś innego - wypala gałki oczne, zapisuje nam w głowie i emocjach pewne obrazy, które oczywiście nie niosą być może przenikliwego przesłania, ale zostają z nami na długo, na różnych poziomach. Ostatni przykład takiego kina to oczywiście ,,Mad Max: Fury road".

Dlatego coś mi tu nie gra w twórczości Aronofsky'ego. Doceniam w zasadzie wszystkie filmy poza ,,Noem", ale sądzę, że twórca ten obiecuje w swych filmach więcej, aniżeli faktycznie daje. Ale działa u niego zawsze wzbudzanie żywych dyskusji, to niewątpliwy plus:)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones