Główną siłą "Motylka" jest gra aktorska Steve'a McQuenn'a. Wciela się on w postać niewinnie skazanego człowieka, którego największym pragnieniem jest wolność, który, zdając sobie sprawę z konsekwencji, jakie czekają go za podjęcie próby ucieczki, dąży do tej wolności za wszelką cenę. I widz ma wrażenie, że McQueen naprawdę jest Papillonem. A już sceny, kiedy przetrzymywany jest w izolatce, to jego (i również charakteryzatorów) prawdziwy popis. Usunął tu nawet w cień Dustina Hoffmana, który, swoją drogą, też stworzył przekonującą kreację konformisty, który chce przede wszystkim spokoju.
W niezwykle realistyczny, niemal dokumentalny sposób ukazane zostały warunki, z jakimi musieli się zmierzyć na Gujanie zesłani tam więźniowie. Duża w tym zasługa reżysera. I to jest drugi wielki plus tego filmu.
Było też parę tekstów, które mnie rozwaliły, zwłaszcza w wykonaniu Dustina Hoffmana. Szczególnie zapamiętałem dwa -
koleś pyta Hoffmana: "Jak się znalazłeś w tym więzieniu?", a Hoffman na to: "Po znajomości", i drugi - Hoffman mówi: "Spokojny gość", a koleś mu odpowiada: "Nie żyje".