Ostatnio miałem okazję zobaczyć kilka filmów w dość krótkim odstępie czasowy. Były to różne filmy stylistyka, napięcie, treść, role ... tworzyły klimat i napięcie specyficzne dla siebie, ale zawsze inne. Czasami zastanawiam się po co chodzę do kina. Chyba między innymi dlatego że zawsze mnie zadziwia. Tyle różnych produkcji, wydaje się że zostało powiedziane już wszystko, a gdy siadam przed dużym ekranem, milknę za każdym razem w niemym zachwycie, myśląc po skończonym sensie "a jednak znów mnie zadziwił". Czasami pojawi się wśród oklepanych fabuł jakis mały szczególik, orginalne spojrzenie na rzeczywistość, nie mal muśnięcie, jak w poezji. Czasami siedzę 2 godziny i głowa mnie boli, krew pulsuje - a gdy wychodzę mówię to było piękne. Na tyle było mnie stać gdy wyszedłem z "Prostej historii" Lyncha. I o mały włos, na te bezradne, bezkrytyczne, może trochę lapidarne, ale dla mnie mające sens głęboki, słowo wysilił bym się po wyjściu z Mulholland Drive. Surowość, wyrazistość, muzyka, obraz - sam nie wiem co w nim urzeka. Oglądałem nie które odcinki w telewizji historii Laury Palmer, przyznam się w pewnym momencie gdy pojawiły się sceny surrealistyczne - karzeł, czerwone sale, policjan który nie wiadomo kim jest, film zaczął mnie denerwować. Tutaj wszystko się pojawia, ale ... Nie wiem dlaczego drażniła mnie "Zagubiona autostrada", zastanawiałem się dlaczego, teraz chyba już wiem ... A gdy z kina wyszedłem - "to było pię ..." zapytałem się jednak gdzie jest prawda, o co chodziło, czym był obraz który zobaczyłem, o jakim świecie mówił. Wybaczcie podziele się z wami moimi spostrzeżeniami. Treść zakładam że znana. A sens - może najprostrzy na świecie - "jestem chora z miłości". To historia kobiety, raczej świata jej koszmarów, po tym gdy ktoś ja zranił. Gdy wezmę ten klucz do ręki, wydaje mi się że wszystko już jasne. Takie są nasze koszmarne sny, gdy przeżywamy coś co nami wstrząsnęło. Tworzymy od początku historię, kochamy kogoś, a jednocześnie chcemy się na nim odgryźć. Odgryzając się nie jesteśmy wstanie zrobić mu krzywdy, mimo zranienia kochamy go tak bardzo. Wplatamy go w historię która jak w śnie ma bez liku niesamowitych splotów zdarzeń. We śnie opowiadamy od nowa historię. Tak jest w tym filmie. Z jednej strony miłość na nowo przeżyta, zupełnie świeża, "ona nie pamięta o nikim, kocha tylko mnie. Ale muszę pokazać jej do czego mnie doprowadziła. To ja, ten śmierdzący trup, w pokoju." Wszystko jest iluzją, bo i sny to iluzja. Orkiestrę słychać, choć nie gra. Tak jest ze wspomnieniami. Ale pojawia się kowboj. Pora się budzić. Ale majaki są wciąż obecne. Camilla przyszła, a w mej głowie pulsuje. Chciała bym się zabić, ale ... W tym filmie nikt nikogo tak naprawdę nie zabija. Mulholland Drive to miejsce w którym ona został zraniona ostatecznie. Wtedy wpadła w obłęd. Sygnał tego chociażby w tym tajemniczym spojrzeniu w oczy reżysera, i dlaczego nagle musi jechać do przyjaciółki, przecież dostała role w fimie ... Życzę miłego oglądania, i interesujacego szukania prawdy.