uwielbiam filmy Lyncha, wszystkich jeszcze nie widziałam ale podziwiam go. To co on robi to SZTUKA...
Żeby się dowiedzieć czy reżyser nas nie,,wodzi za nos" trzeba obejrzeć film raz kolejny. Po czym, ja widz, uświadamiam sobie, iż nadal nie mam pewności co do owego ,,wodzenia". I trzeba obejrzeć jeszcze raz a to umocni niepewność . . . I znowu . . . , i znowu.
Takie wielokrotne wracanie do filmu, wg moich kryteriów, świadczy o tegoż kultowości ale nie o wybitności, w razie każdym bądź, nie zawsze.
Rezygnując zatem z trafnego rozwikłania autorskich zagadek( czytaj: obejrzawszy ,,zaledwie" dwa razy w krótkim odstępie czasu) pozostaję, jako środkowy Europejczyk skażony skłonnością do mglistej poezji, przyjemnie zaintrygowany nastrojem wytworzonym z pomocą środków filmowych(montaż, muzyka, inscenizacja) w filmie.Dodam jeszcze,że jako tenże Europejczyk, z satysfakcją przyjąłem brak szczęśliwego zakończenia. Tym niemniej Lynch filmem ,,MD" mojego sposobu postrzegania świata nie przemeblował co prawie udało mu się przy okazji ,, Człowieka Słonia".Good night and good luck, esforty.
7/10
Komiczne, ale ja - stara krowa przysłowiowa - przymierzałam się do ponownego obejrzenia tego filmu od dobrych trzech miesięcy, jako że za pierwszym podejściem dosłownie wyrwał mnie z fotela i niemal wprowadził w katatonię ten demon z zaplecza; autentycznie nie mogłam się przemóc, ale opłaciło się: nie rozczarowałam się Lynchem i jego klimatem filmowym w najmniejszym stopniu. :D